Witajcie kochani!
W ten piękny dzień, jakim jest 22.12, pragnę Wam złożyć przedświąteczne życzenia!
*
***
****
******
Dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności
Wiele zabaw i miłości
I dobrego roku mili,
Abyście go z rodziną spędzili!
Życzy
Mien harel
Co do następnego rozdziału - kochani, bardzo Was przepraszam, ale nauki było w bród, a nauczyciele ( jak sami nam wyjaśnili ) zarzucają nas kartkówkami i sprawdzianami przed Wigilią, aby sami mogli spędzić ten wyjątkowy czas z rodziną. Dlatego też nie miałam kiedy na porządnie do niego przysiąść.
Ale to nie znaczy, że się leniłam! Mam obecnie jakieś 50% na laptopie. Udostępniam Wam kawałek, abyście nie sądzili, że tylko leżę do góry brzuchem <3
Reszta dodana zostanie na początku stycznia :
P.s - Gorąco pozdrawiam Red Queen
I jeszcze raz:
WESOŁYCH ŚWIĄT!
„W kółko raz po raz, ciągle
w miejscu spędzam dni.
Nienawiść męczy mnie,
od agonii dawno już mnie mdli [...]
Może tylko śnię?
Może jawa jest mym snem?"
To
dziwne, gdy będąc jedynie zamkniętą powłoką, wciąż odczuwałam mijający proces.
Tak, jakby wbrew mojej woli ktoś poddał mnie narkozie i wszczepił wspomnienia
innej osoby. Jej życie. Treść. Całkowity sens. Wybrakowaną wolę.
Zaciągnęłam
zasłony w pokoju, nie chcąc, by przedostał się jakikolwiek promień ślący
mdlące światło.
Usiadłam w kuckach na podłodze, miętosząc
jednocześnie w dłoniach znalezisko. Kilkakrotnie otwierałam i zamykałam
dziennik, licząc na niewyjaśniony cud. Z każdą kolejną próbą dopadało mnie
rozczarowanie. Cokolwiek bym nie zrobiła, jakkolwiek nie odwróciła, strony
pozostawały puste. Nie chciałam w to wierzyć. Kto pozostawiłby niezapisany
pamiętnik na regale w bibliotece? Jaki miał w tym cel?
Cała ja. Liczyłam na odpowiedź, która miała
nie nadejść.
Wybrakowana.
Pomimo biegu lat, zeszyt wciąż wyglądał przyzwoicie.
Obszyty naturalną, brązowawą skórą pozostawiał ciekawe wrażenie. Ale musiał być
stary. Musiał.
Więc
czemu papier lśnił bielą?
Dlaczego nie przybrał żółtawych odcieni?
Nigdy nie otrzymałam odpowiedzi na nurtujące
pytania. Nie zdziwiłam się, gdy i w tedy odpowiadała mi głucha cisza.
Przez chwilę nawijałam na palec rzemyk. To
wszystko jest...
Niepełne.
Spięłam włosy recepturką znalezioną w szafce
kuchennej. Nie chciałam ich widzieć. Każdy jasny kosmyk przypominał mi o... O
tym.
Ale
nie ścięłam ich. Nie miałam odwagi.
Słaba.
Kolejny
raz odkryłam, jak niewiele byłam warta.
Czyjś głos. Szept. Kroki.
Skrzypienie
desek. Na zewnątrz.
Zaczęłam
szybciej oddychać. Zerknęłam niepewnie na drzwi zastawione komodą. Płynnym
ruchem rzuciłam dziennik pod łóżko. Pudroworóżowa pościel sięgała niemal
podłogi, przysłaniając wolną przestrzeń między jego nogami. Nic nie zauważą.
Nie
mogą.
Dudnienie stawało się coraz głośniejsze.
Usiadłam naprzeciw wejścia i podciągnęłam nogi pod brodę. Przymknęłam powieki.
Lawenda.
Zapach kwiatów mimowolnie wdzierał się do nozdrzy. Lubiła wychodzić na dwór,
ganiać z dziećmi po parku, puszczać latawce. Córeczka często patrzyła na nią
wielebnym wzrokiem, nie wierząc po krótce w swoje szczęście. Kobieta zawsze
potem posyłała dziewczynce uśmiech i mówiła, że wszystko będzie dobrze.
Przecież
mają siebie nawzajem, prawda? Tylko to się liczyło, czyż nie?
Mogła powąchać rosnące irysy, biegać boso po
trawie. Czasami tylko dziwnie patrzyła w dal i cicho wypowiadała jakieś słowa.
Ale mała nie zwracała na to uwagi. Nie widziała, jak mama dyskretnie wyciera
spływające łzy i chowa poranioną rękę za plecami gdy przechodzi obok sąsiadki.
Dla niej najważniejszy był czas. Wykorzystywała go całą sobą.
Po
powrocie znów będzie musiała siedzieć zamknięta w pokoju.
Poczucie
niepokoju owładnęło ciałem. Ktoś stanął przed drzwiami. Wiedziałam to. Czułam.
Klamka drgnęła. Dreszcz przebiegł mi po
plecach.
Raz.
Raz. Raz. Raz. Raz.
Nie
potrafiłam zliczyć do dwóch. To za wiele. Zwłaszcza dla zamazanego krańca,
który mi pozostał.
Kraniec... Koniec... Żadna różnica. I to, i to
prędzej czy później skruszeje.
Schowałam głowę między kolana. Pukanie do
drzwi nie dawało mi spokoju. Chciałam odejść. Zniknąć.
Zblednąć.