Ludzie uciekają z różnych przyczyn.
Rodzinnych. Zawodowych. Miłości. Zapomnienia.
Niefortunnego wypadku. Chęci przeżycia przygody.
Zmiany. Wyrwania się ze szponów ścisłej
rutyny. Bólu.
Śmierci.
Te
i wiele innych mają usprawiedliwić nasze zachowanie. Wyciszyć nas. Oczyścić
sumienie. Zwabić duszę wprost w ramiona spragnionej bliskości przyjaciółki.
Uczepić się ramienia. Wargami wymuskać kawałki szkła, powbijane w jej kruche
dłonie. Wyczuć zapach nadziei wymieszanej ze strachem. I w sekrecie ją
pieścić...
Delikatnie, by wątłe ciało mogło się zagoić.
Choć blizny pozostaną, powstałe dzięki maleńkim ostrzom skrytym w grzechach.
Cisza.
Biegłam. Droga była tak nieskończenie długa.
Jedynie nieliczne latarnie rzucające światło wskazywały mi, gdzie powinnam
stawiać stopy. Prawa, lewa. Raz, dwa. To uspokajało moje skołatane nerwy. Zajmowało
czymś myśli. Nie chciałam w nich zatonąć.
Boję się ich.
Dźwięk syren w pobliżu. Szukali mnie. Wiedziałam to.
Długie cienie przecinały żwirowy chodnik.
Wszystko było obolałe. Ręce. Nogi. Serce.
Ciężko łapałam oddech. Miałam wrażenie, jakby ktoś podstawił mi pod
twarz śmiertelny ogień.
Płonę.
We własnym wstydzie.
Nie wiem, gdzie jestem.
Księżyc już nie
pomagał. Nawet on brzydził się kawałkiem nędznego ścierwa, którym się stałam.
Otaczał mnie las. Czułam zapach mokrych liści.
Mchu. Zroszonej trawy.
Godzina. Może dwie. Tyle uciekałam.
Nie mogli mnie znaleźć.
Nie wrócę tam.
Nie
mogą. Nie mogą. Prawa, lewa. Nie mogą. Nie mogą. Nie mogą. Raz. Nie mogą. Nie
mogą. Dwa.
Nie
chcę.
Bezwładne ciało minęło znak. Teren zabudowany.
Pomoc.
Przyspieszyłam kroku, nie zwracając uwagi na
piekielne pragnienie. Oblizałam spierzchnięte wargi i szczelniej owinęłam się
płaszczem.
Coraz bliżej. Przystanęłam na chwilę i
zerknęłam do tyłu. W oddali dostrzegłam zarys radiowozu. Światła rozbłysły
złowrogą czerwienią.
Zmusiłam się do ruchu. Silny ból przeszedł w
odrętwienie. To śmieszne.
Umysł też taki jest.
Cała jestem zepsuta.
Po prawej stronie zaczął ciągnąć się kamienny
mur obrośnięty bluszczem. Po chwili przystanęłam przed bramą.
A
co, jeśli będą tu szukać? Czy wejdą na czyjąś posesję bez polecenia? Najprawdopodobniej.
Co by powiedzieli? Uwierzyliby im?
Dźwięk syreny przyprawiał mnie o mdłości.
Ledwie chwytając oddech, pchnęłam wrota.
Ani
drgnęły. Zamknięte.
Nie.
Nie!
Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie!
Nie
poddam się! Nie... Nie teraz!
Ostrożnie włożyłam rozdygotaną stopę w otwór między kratami i zaczęłam się wspinać. Góra
wejścia zakończona była małymi szpikulcami. Chwyciłam je w dłonie i
przeskoczyłam na drugą stronę. Samochód policyjny wyjechał zza zakrętu.
Serce boleśnie uderzało w
piersi.
Minuta. Zaledwie minuta. Była dla mnie wiecznością.
Nie zwalniając, radiowóz
przejechał obok posiadłości.
Wypuściłam powietrze, nie zdając
sobie sprawy, że wstrzymałam oddech.
Wolna! Nareszcie! Słodka,
upragniona wolność!
Już nikt mi jej nie
odbierze.
Rozejrzałam się. Różany ogród wabił moje zmysły swym wyglądem i
zapachem. Marmurowa fontanna stała pośrodku, a plusk wpadającej wody
przypominał mi o...
No właśnie, o czym? Nie
potrafiłam... Nie pamiętałam... Od tamtego momentu...
Rozmyślania przerwał mi
słaby pisk.
Źródło dźwięku zwisało
swobodnie do góry nogami, przyczepione do gałęzi drzewa i spoglądało na mnie
nieufnie rażącymi oczami. Pożerał wzrokiem. Wysyłał do bram piekieł.
Zimny podmuch wiatru
sprowadził mnie na ziemię.
Może jeśli poproszę o nocleg...
Tylko na jedną
noc...
Niepewnie ruszyłam przed
siebie. Zauważyłam tabliczkę przymocowaną do jednej ze ścian rezydencji, tuż
przy schodach.
Zmrużyłam oczy, myśląc, że
pomoże mi to odczytać napis widniejący na niej.
—
Posiadłość... Sakamakich... — powiedziałam na głos.
Przełknęłam ślinę i odgarnęłam niesforny kosmyk włosów za ucho.
Pełna wątpliwości,
delikatnie zapukałam. W chwili, gdy zaciśnięta dłoń musnęła żelazne skrzydła,
wrota uchyliły się. Instynktownie zrobiłam krok w tył.
— Uhm...
Halo?
Odpowiedziała mi głucha cisza. Zerknęłam niepewnie na drzwi. Serce
wariowało. Wybijało swój własny, prześmiewczy rytm. Krew powoli przepływała przez
naczynia. Parzyła swą brutalnością.
Raz, dwa.
Trzy.
Przekroczyłam próg domu Sakamakich.
Nie wiedziałam, że moja
upragniona wolność skończy się tak szybko.
Ludzie uciekają z różnych
przyczyn.
Ja uciekam przed sobą.