Wzbijam się w powietrze.
Ląduję z trzaskiem na chodniku.
Nie mogę żyć.
Nie mogę umrzeć.
Wiecznie niezdecydowana.
Upokorzona.
Przez własne sumienie.*
Leżałam skulona na puszystym dywanie. Kolana
dotykały piersi, a cichy szept w głowie powtarzał, że wciąż walczę. Wpatrywałam
się bezwiednie w drewniane panele o cynamonowym odcieniu.
Wolałabym już przegrać. Ale nie chciałam
ulec...
Karze za poddanie.
Niewidzącymi oczami mimowolnie zauważyłam
różowe ściany oraz ciemne meble z XIX wieku.
Nie
wiem, skąd znam się na historii. Tak już jest. Chyba.
Bogato
zdobione kolumny, udekorowane zawijasami i maleńkimi kwiatami wystawały z
masowych ram łoża, tworząc nad nim baldachim z muślinowego materiału. Posłanie
zaś okryte było jedwabną, liliową narzutą.
Nie zasługiwałam na to wszystko. Nie chciałam
mieć tylu ładnych rzeczy. Po co mi było wygodne łóżko, skoro i tak nie
przesypiałam nocy?
Do mojej świadomości wstąpił pewien świetlik.
Tak na niego mówiłam, często oświecał mnie swoimi mądrościami. Bezużyteczny
umysł cieszył się z chwil spędzonych z przyjacielem. Dopiero gdy przybysz
odchodził, zabierając ze sobą tak drogie mu światło, stała cząstka krążyła z
kąta w kąt, kuląc ciało w otaczającym mroku i szukając zrozumienia.
Palcami gładziłam miękki puch. Cisza wypełniła
pomieszczenie, mimo to wciąż czułam na sobie czyjś podstępny wzrok.
Mieszkałam tu od dwóch dni. Coś było nie w
porządku. To... To wszystko...
Podparłam się rękami i chwiejnie stanęłam na
nogach. W kącie stała masywna, ciemna toaletka z okrągłym, pozłacanym na
brzegach lustrem. Odganiając natrętne
myśli, podeszłam do niej, pamiętając, by nie wzdrygnąć się na widok
nieszczęśnika którego w nim ujrzę.
Słabe światło świecy ustawionej na półce
wystarczyło, abym zauważyła swoje sięgające łopatek jasne włosy i miodowe oczy
w kształcie migdałów.
Mam drobny nos i małe, ale pełne usta.
Jestem... Jestem ładna... Nie piękna, ale...
Kolejny cios. Odwróciłam się z pogardą w
nieznaną stronę. Głos. Wygląd. Nic z tego do mnie nie należało. Ukradłam to.
Odnajdę kiedyś właściciela.
Yukiji... Nawet imię zostało wypożyczone.
Miałam nadzieję, że zwrot jest bezterminowy.
Poczułam na skórze powiew chłodu. Przykre
wrażenie, jakby w żyłach zamiast ciepłej krwi pływał frywolnie lód.
—
Dzień dobry! — czyjś cichy chichot sprowadził mnie na
ziemię. — Jak się dziś czujemy, laleczko?
Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. Jak tu
wszedł? Byłam pewna, że zamknęłam drzwi...
A może znowu coś sobie wymyśliłam? Czy mój
spaczony umysł nie potrafił odnaleźć odpowiedzi na żadne z czekających go
pytań?
Nie.
Stanęłam naprzeciw rudowłosego, nie wiedząc,
co dokładnie odpowiedzieć. Jeśli powiedziałabym „dobrze", wyśmiałby mnie.
W zamyśleniu zaczęłam skubać rękaw pasiastego
swetra. To dziwne. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak właściwie
wyglądać miało moje życie. Wtedy mogłam nosić spodnie, ale co dalej? Czy miałam coś jeszcze do założenia? Gdzie
mogłam znaleźć kolejną parę?
Nic nie jest pewne. Wszystko jest dołujące.
Nieznane.
Cholerne
życie...
Kto...
—
Mhmm, no wiesz co? — W jego głosie wyczułam nutkę rozbawienia —
Niegrzecznie jest tak ignorować gospodarza —
zbliżył się nieznacznie. Dostrzegłam błysk w zielonych oczach.
Zrobiłam krok do tyłu. Instynkt wziął górę nad
trzeźwością umysłu.
Chwila.
Kogo
ja chciałam oszukać?
Już
dawno odgrodziłam się od wszystkiego, co mogłoby wpłynąć na zdrowe rozumowanie.
Dlaczego?
Kolejne
pytania. Musiałam je zapisać. Być może kiedyś usłyszę odpowiedź.
Czując
na skórze oddech Laito, spuściłam bezradnie głowę. Powoli opuszczały mnie siły.
— Dobrze...
—
wyszeptałam.
Przyłożył rękę do ucha i przywołał na twarzy
pewny uśmiech.
— Co
proszę? Chyba nie dosłyszałem.
Zacisnęłam mocniej pięści, wbijając paznokcie
w skórę dłoni. Piekący ból przypominał o
czasach, gdy co dzień odczuwałam jedynie ten pulsujący punkt.
Zerknęłam na przybysza. Czy naprawdę sprawiało
mu to przyjemność?
Z ociąganiem, podniosłam wzrok i lekko
zmrużyłam powieki.
— Dobrze.
—
Powtórzyłam. Tym razem pokój wypełnił donośny głos. Nie spodziewałam się tego.
To miłe. Lekkie wibracje sprawiły, że poczułam w miejscu, gdzie powinno bić
serce, coś na kształt dumy.
Ukradłam...
Zbeszcześciłam...
Opadła kurtyna utkana z marazmu. Ogień
przygasł. Trybuny opustoszały.
Jeszcze raz.
— Oh, to
dobrze, że jest ci... Dobrze — zaśmiał się
z własnego żartu. — Prawdę mówiąc, trochę zgłodniałem. Zjesz
ze mną kolację?
Zdziwiona, uniosłam brwi. Czego tak naprawdę
chciał? Każdy ma jakiś ukryty zamiar. Tacy jesteśmy.
Ulepieni nie z gliny, a z fałszu, który
obrastał w nas od zarania dziejów.
—
Nie, dziękuję. Nie jestem głodna.
Podszedł trochę bliżej, wkładając po drodze
dłonie do kieszeni. Nachylił się nade mną.
—
Nie? No cóż... — przez chwilę rozważał następne słowa —
Ale widzisz... Ja jestem.
Osłupiała, analizowałam w ciszy wypowiedziane
zdanie. To przecież...
Nim zdążyłam zareagować, zostałam przyciśnięta
do ściany. Sztywne ciało wydało z siebie ciche chrząknięcie. Chwycił moją brodę
w palce i pokierował twarzą w kierunku światła padającego ze świecy.
Przyblokował dół nogami, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
Drżałam. Zdezorientowana, wpatrywałam się w
odległe miejsce. Co wyprawia? Czemu...
Poczułam zimny oddech na policzku.
— Pachniesz
tak... Smakowicie, laleczko. Kim ty właściwie jesteś, mhm? — Usta
Sakamakiego muskały moją szyję. — Jakie to
podniecające. Pomyśleć, że będę pierwszym, którego laleczka poczuje kły... —
Zajęczał cicho.
Wampiry.
Wciąż nie mogłam do tego przywyknąć. Ale Laito... To... Straszne!
Uciekaj!
Głupia,
ruszaj!
Ten głos... Zawsze rozbrzmiewał w głowie, gdy
nie wiedziałam, co zrobić. Dzięki niemu uciekłam z... Tamtego miejsca.
—
Posmakujmy tej nowej krwi...
Pomocy!
Nieznana
siła. Przyłożyłam dłonie do jego piersi i mocno go odepchnęłam. Zmarszczyłam
czoło i zacisnęłam zęby.
Zdechnij!
Z
zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, zrobił kilka kroków wstecz. Po chwili
zwątpienia uniósł dłonie w obronnym geście i przekrzywił głowę.
—
No, no... Co tak ostro, maleńka? Nie powiesz mi chyba, że ci...
—
Zamknij się!
Zgnij!
Sczeźnij!
Wymorduję!
Pomocy...
Laito z rozbawieniem
spoglądał w moją stronę. Zerknęłam na lustro stojące przy ścianie.
Moje
oczy... Ściemniały...
Jak?
—
Ajaj, najwidoczniej nikt nie nauczył cię odpowiedniego szacunku... Pora chyba
na parę lekcji...— Niebezpiecznie zmniejszył dzielącą nas
odległość.
—
Nie dotykaj mnie!
Uderzyłam
ponownie. Tym razem odrzuciło go wprost na wełniany dywan. Usłyszałam
głuchy
łoskot. Nieśmiało ruszyłam w tamtą stronę. Przystanęłam przed zwierciadłem.
Czerń. Ciemność.
Gdzie
podział się miodowy odcień? Nie rozumiałam... N... Niczego...
—
Ty mała...
—
Laito!
Przestraszona, czmychnęłam do kąta, obserwując
Reijiego stojącego w progu.
—
Co wy wyprawiacie? Słychać was w całej rezydencji!
Laito, urażony uwagą czarnowłosego, prychnął
jedynie w odpowiedzi. Szybko wstał z miejsca i strzepał kilka maleńkich
paprochów z czarnego okrycia. Poprawił przekrzywiony kapelusik i posłał bratu
pobłażliwy uśmiech.
—
Spytaj laleczki, jak taki ciekawy. Prawda, maleńka?
Starszy Sakamaki wsunął na nos ześlizgujące
okulary, używając środkowego palca prawej ręki. Skrzyżował ramiona i cierpliwe
oczekiwał odpowiedzi z mojej strony.
— Wobec
tego, słucham.
Co miałam mu odpowiedzieć? Ja...
—
J-ja...
Schyliłam głowę i ukryłam twarz we włosach.
Nie mogłam na niego spojrzeć.
Żałosne.
—
Przepraszam. To był... wypadek.
Nie widziałam go, ale czułam, jak rosło w nim
obrzydzenie, gdy patrzył na zlęknione oblicze.
Rozumiałam.
Aż
do bólu.
—
Wypadek?
Cichy śmiech Laito wypełnił ciszę panującą w
pomieszczeniu.
—
Tak, Reiji. To był tylko wypadek. Taki... Niefortunny. Ale Yukiji już
przeprosiła, więc po sprawie, zgadza się?
—
T-tak...
Nie wiem, czego ode mnie oczekiwał. Czy miał w
tym jakąś korzyść? Zapewne. A może...Wstyd? Tylko dlaczego... Skąd... Ta
siła...
Nie
należała do mnie. Tego jestem pewna. I te głosy... brzmiały wstrętnie.
Źle.
To
ja byłam wypaczonym naczyniem.
— Wypadek
czy nie, ma się to więcej nie powtórzyć. Zrozumiałaś?
Nieśmiało przytaknęłam.
Po
chwili już go nie było. Laito przez moment stał w miejscu, pewnie spoglądając w
kąt.
—
Cóż, nadrobimy to kiedy indziej. — Nagle
znalazł się tuż obok. Objął moje ramię i szepnął do ucha. —
Jesteś mi teraz coś winna, wiesz?
Zniknął. O jego obecności przypominał mi wciąż
rozbrzmiewający, głuchy chichot.
Pustka. Nigdy nie chciałam być pełna. Wtedy
jeszcze mocniej czułabym ogarniającą nicość.
Nikt nie jest do końca... Kompletny.
Jednak sama pogubiłam wszystkie kawałki.
Roztrzęsiona, bezwładnie osunęłam się na
podłogę. Ukryłam twarz w dłoniach i udawałam, że ciemność, która mnie otoczyła,
nigdy nie ustąpi miejsca porannemu blasku.
Nie chcę wzlatywać.
Chmury są zbyt niewinne, by dzielić ze mną
przestrzeń bezkresnego nieba.
Dlatego... błagam....
Ułóż mnie w ziemi.
Rankiem,
pod wpływem impulsu, zeszłam na dół. Cicho przemierzałam korytarze posiadłości,
błądząc jednocześnie palcami po chłodnych ścianach. Ostrożnie stawiałam stopy,
nie spuszczając z nich wzroku.
Raz,
dwa.
Uczucie frustracji zniknęło. Pozostała jedynie
myśl. Musiałam uciec.
Raz.
Na
samym dole było wyjście. To oczywiste. Choć miałam wątpliwości.
Idiotka.
Dwa.
Powoli schodziłam po schodach, podziwiając
jednocześnie wiszące nade mną dzieła.
Na jednym z nich dostrzegłam obraz kobiety.
Zwolniłam nieco, chcąc dokładniej przyjrzeć się jej twarzy.
To dziwne, ale lico przesłaniała mgła. Jakby
ktoś przyłapany na zdradzie próbował zatuszować swoje winy. Plątanina barw
uderzała ostrością. Zamazane.
Jedynie burgundowy odcień włosów okalających postać były
znakiem, iż naprawdę na płótnie widniała dawniej czyjaś postura.
Przed oczami przepłynęło kilka czarnych plam.
Lekkie ukłucie u skroni przypomniało mi o konieczności zejścia. Rzuciłam
pospieszne spojrzenie ku portretowi i wznowiłam marsz.
Coś
zaprzątało mi głowę. Obraz nie był raczej na tyle stary, by kolory mogły
zblednąć. Wobec tego, kto przyłożył rękę do jego zbezczeszczenia?
Machnęłam
lekceważąco dłonią. Nieważne. Wrota. To je musiałam znaleźć.
Schodząc wciąż w dół i w dół miałam wrażenie,
jakby los grał ze mną w kotka i myszkę.
Z
jednym, małym szczegółem. Nie mogłam wygrać.
Uświadomił
mi to szczęk zamka w żelaznych skrzydłach. Zamknięte.
Wiedziałam,
że tak będzie. Śmieszne. Ale człowiek zawsze ma jakąś nadzieję.
Ulotną.
Promienie słoneczne dzień w dzień prześladują nas swoją postacią. Śnieg w zimie
odgrywa popisowego walca, w rytmie powolnej, niesłyszanej melodii. Liście
porzucają obrane barwy, chcąc przekazać najdroższym nieruchomą, płochliwą
istotę.
A
co z nadzieją? Ah, gdyby jak wiosna niosła ze sobą pokój, szczęście i błogość!
Rzeczywistość.
To ona skrada płonną obietnicę wiary.
Poczułam
na czole coś mokrego. Starłam leniwie strużkę potu.
Ta
ogromna rezydencja zapewne posiadała kilka innych punktów. Postanowiłam wrócić
do pokoju i spróbować przeanalizować możliwą drogę ucieczki.
Kłopot jest w tym, iż zawsze miałam problem z
orientacją.
Idąc w stronę schodów, natknęłam się na
kolejny korytarz, przywołujący mnie nieśmiało prawą stroną.
Biegnij.
Usłuchałam.
Echo moich kroków odbijało się z podwójną siłą od kamiennych ścian. Dlaczego
znów to zrobiłam?
Ponieważ
nie potrafiłam inaczej.
Byłam
za słaba.
Zdradliwa.
Strzaskana.
Raz.
Kilka
głębokich wdechów i wydechów.
Na
końcu ciemności zauważyłam uchylone drzwi. Przystanęłam przed nimi, nabierając
pewnych podejrzeń.
To
już? Koniec? Nie, nie wierzyłam.
Nie...
Nieśmiało
uchyliłam je, czekając, aż staną przede mną otworem. Widok pomieszczenia
wprawił moje ciało w osłupienie.
Dwa.
Tumany
kurzu wzbiły się w powietrze. Stare, ściemniałe regały uginały się pod ciężarem
książek. Powoli weszłam do środka, starannie zamykając przejście. Wstrzymałam
oddech.
Wyglądała
jak opuszczona biblioteka, przykryta warstwą zapomnienia. Księżycowy snop
światła pochłaniający szklaną powłokę był jedynym źródłem. Co teraz...
Blisko...
Z ręką ściśniętą na piersi, krążyłam wzdłuż
alejek, próbując rozszyfrować napisy wygrawerowane na niektórych okładkach. „
Romeo i Julia", „Sherlock Holmes”, „Boska komedia”.
Klasyki.
Z ciekawości chwyciłam pierwszy z brzegu. Szarawa skóra z rzemykiem i żelaznym
zamkiem. Bez tytułu.
Otworzyłam
dziennik, a biel papieru przez chwilę wytrąciła mnie z pantałyku. Niezapisana
księga delikatnie kusiła lekkością. Nieświadomie śledziłam ją wzrokiem,
uchylając wargi i mrużąc oczy. Nie dowiedzieliby się...
Chwila.
Nie.
Nie
mogłam.
Proszę...
Nie
zasługiwałam.
Bicie
dzwonów. Melodia przywróciła mi trzeźwe myślenie.
Włożyłam
notes pod sweter, uczepiając paskiem spodni. Chciałam jedynie zwrócić go
właścicielowi.
Kłamstwo.
Cała w nim utonęłam. Oblepiało mnie niczym czarny smar.
To
nic.
Byłam
przyzwyczajona.
Wychodząc
z pomieszczenia, rzuciłam za sobą przeciągłe spojrzenie. Wrócę tu.
Wiedziałam
to.
Zatrzasnęłam
za sobą drzwi. Skrzypnęły cichutko,
żegnając się z oddalającą sylwetką.
Wchodząc
na górę ponownie zerknęłam na wiszący obraz. Olejowa farba pięknie podkreślała winny
odcień. Pogładziłam palcami szorstkie w dotyku płótno.
Martwe ciało często poddawane jest rozkładowi.
Dzieło nie stanowi wyjątku.
Wszystkich
czeka nas spotkanie z kruchą przyjaciółką.
Trzy.
Przekraczając
próg pokoju miałam wrażenie, jakby ktoś już na mnie czekał. Nikogo jednak nie
było. Schowałam dziennik do górnej szuflady komody, następnie dokładnie
zabarykadowałam nią wejście.
Przestawienie mebla zajęło mi sporo czasu. Mięśnie, choć należące do
bezwładnej masy, wciąż działały prawidłowo. Lekko sapiąc, podeszłam do okna i
odsunęłam zasłonę.
Niemal całkowicie okrągła tarcza księżyca
wyjrzała zza szkła.
Nienawidził
mnie. Chełpił się swą wyższością, patrząc jednocześnie na wyblakłe stworzenie.
Uczucia, których nie chciałam. Życie, którego nie pragnęłam. Troski, rzucane
wciąż przez najbliższe partie. Oparłam czoło o chłodną szybę, obserwując parującą część przy ustach i nosie.
Niekompletna.
Pogubiłam się w składaniu układanki z tysiąca elementów.
Ponownie
spojrzałam ku górze.
Jutro
pełnia.
* - tekścik mojego autorstwa, jakby były wątpliwości :)
Witam, oto i jestem! Późno, bo późno, ale się pojawiam.
OdpowiedzUsuń"Po co mi było wygodne łóżko, skoro i tak nie przesypiałam nocy?"
Moja droga, jak ty mało wiesz o życiu. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
"Starszy Sakamaki wsunął na nos ześlizgujące okulary, używając środkowego palca prawej ręki."
Nie w temacie, ale jak ja kocham ten gest. Ludzie wtedy patrzą na mnie jakbym nagle dostała +100 do inteligencji i respektu. Piona, Reiji!
Przeczytałam i czuję mocny chaos. Na początku myślałam, że ta plątanina myśli bohaterki jest chwilowa i z czasem się ułoży. Trochę to męczy, ale może po prostu jestem deklem bez duszy poetyckiej i wrażliwości życiowej (no dobrze, na pewno jestem). Nie wiem, co się dzieje dookoła, bo próbuję rozkminić, co ma na myśli Yukiji.
(Właściwie mój chory umysł wysnuł już teorię, że jest kosmitką która została wepchnięte w ludzkie ciało i uważa je za ohydne, a przez to za ohydną uważa siebie, że musi z nim obcować.
Ee... Nie słuchaj mnie, za dużo SCP i innych tego typu bajer.)
Poza tym, zaintrygowała mnie scena z Laito. Odepchnęła go? Fiu, fiu... Podoba mi się taki obrót spraw. No, i mam nadzieję, że nasz zboczuszek nie puści jej tego płazem!
Nawet mimo chaosu, rozdział czytało mi się szybko i płynnie. Lubię twój styl, nie mogę zaprzeczyć. Żałuję, że przeczytałam dopiero teraz, ale nie mogłam wcześniej. Czekam na dalsze rozdziały i życzę weny!