Witam!
Ależ my się dawno nie widzieli! Z góry przepraszam za długą przerwę, spowodowaną brakiem czasu. Ale już jestem i to z nowym rozdziałem!
Odnajdziecie w nim natłok myśli i wspomnień o tym, kim naprawdę jest Yukiji.
Jak zwykle, liczę na wasze komentarze i opinie :D
P.S Rozdział pragnę zadedykować moim nowym czytelnikom ( dziękuję!) oraz Mangle. Kiedy wrócisz? Troszku tęskni mi się za Vivi ;'(
"Laleczka z saskiej porcelany
Twarz miała bladą jak pergamin
Nie miała taty ani mamy
I nie tęskniła ani, ani" -
Anna Patrini
Spoglądała w zwierciadło mrużąc jednocześnie swoje jadowicie
zielone oczy. Przeczesała szczupłymi palcami włosy, pasmo po paśmie, a postać w
lustrze zrobiła dokładnie to samo. Uśmiechnęła się frywolnie. Naprawdę było na
co popatrzeć.
Arystokratka otworzyła szufladę i wyjęła mały
grzebień z kości słoniowej. Na jego grzbiecie mieniły się srebrno-zielone
kamienie szlachetne, głownie szmaragdy i drobiny topazu. W ciszy badała dłońmi
jego nieco chropowatą strukturę.
Poprawiła
głęboki dekolt atłasowej sukni w kolorze ciemnego burgund. Przygładziła fałdki
i zawiniętą w niektórych miejscach koronkę.
Ciszę
w komnacie wypełniło nagle delikatne pukanie. Zza drzwi wyjrzała ubrana w czarną
suknię i biały fartuch służka. Miała spuszczoną
głowę, na niej czepeczek, dłonie zaś splotła ze sobą. Dygnęła.
— Panienko?
Pani niechętnie odwróciła wzrok od
lustra.
— Słucham?
Nowo
przybyła podeszła niepewnie i przekazała swej pani zapieczętowany list.
— List od... niego.
Pani uniosła brwi. W milczeniu przyglądała się
pieczęci. W końcu wyłamała ją i zaczęła czytać. Gdy skończyła, włożyła list do
szuflady i zamknęła ją na klucz. Z twarzy szlachcianki nie schodził uśmiech.
—
Widzę, że to coś miłego, skoro się panienka uśmiecha. Mam nadzieję, że wszystko
w porządku.
— W
jak najlepszym.
Ponownie
spojrzała w zwierciadło. Chwyciła grzebień w dwa palce.
—
Panienka pozwoli, że ja się tym zajmę.
Skinęła
głową. Poczuła dotyk służki. Ta wydzielała pojedyncze pasma włosów i dokładnie
rozczesywała.
—
Panienka ma takie piękne włosy...
Nie
odezwała się. Doskonale o tym wiedziała. Wyjątkowo dumna była z ich barwy -
ciemnego burgund, który wręcz zlewał się z suknią. Nie musiała nawet ich
pudrować, o peruce nie wspominając.
Trwały
tak przez chwilę w milczeniu.
Była
taka... piękna. Zasługiwała na najlepszego. Najbogatszego. Tata zawsze to
powtarzał. A ona wierzyła mu, co do słowa.
— Oh,
panienko! Cóż to? — Mówiąc, służka wskazała pozytywkę. Ujmującą, porcelanową baletnicę.
— Czyżby kolejny zalotnik?
— Wspaniała, nieprawdaż? — odpowiedziała pytaniem Pani. Nie musiała tłumaczyć się
przed zwykłą służącą, zamiast tego opuszkami palców zaczęła gładzić twarzyczkę
laleczki.
—
Mono, jak sądzisz…— W dalszym ciągu zajmowała się pozytywką .— Czy… czy mój
ojciec…
—
Niech panienka tak nawet nie myśli! — Mona zaczęła wsuwać spinki, następnie
chwyciła za pomadę.
— Nie,
Mono — Pani przerwała czynność uniesieniem dłoni — Wiesz, że jej nie toleruję.
Ciche
„wybacz, pani” przeszło przez zaciśnięte wargi Mony. Ręka z grzebieniem
zadrżała. Mocno pociągnęła za włosy.
Szlachcianka
syknęła. Wstała, odebrała służce grzebyk i chwyciła ramię Mony. Wzmocniła
uścisk.