środa, 11 kwietnia 2018

Rozdział 5. Kolejne wspomnienia

Witam!

Ależ my się dawno nie widzieli! Z góry przepraszam za długą przerwę, spowodowaną brakiem czasu. Ale już jestem i to z nowym rozdziałem!
Odnajdziecie w nim natłok myśli i wspomnień o tym, kim naprawdę jest Yukiji. 
Jak zwykle, liczę na wasze komentarze i opinie :D

P.S Rozdział pragnę zadedykować moim nowym czytelnikom ( dziękuję!) oraz Mangle. Kiedy wrócisz? Troszku tęskni mi się za Vivi ;'(



https://orig00.deviantart.net/c1b8/f/2018/025/a/c/ptaki3_by_mechanicpigeon-dc14mw7.png

"Laleczka z saskiej porcelany
Twarz miała bladą jak pergamin
Nie miała taty ani mamy
I nie tęskniła ani, ani" -
Anna Patrini

Spoglądała w zwierciadło mrużąc jednocześnie swoje jadowicie zielone oczy. Przeczesała szczupłymi palcami włosy, pasmo po paśmie, a postać w lustrze zrobiła dokładnie to samo. Uśmiechnęła się frywolnie. Naprawdę było na co popatrzeć.
 Arystokratka otworzyła szufladę i wyjęła mały grzebień z kości słoniowej. Na jego grzbiecie mieniły się srebrno-zielone kamienie szlachetne, głownie szmaragdy i drobiny topazu. W ciszy badała dłońmi jego nieco chropowatą strukturę.
Poprawiła głęboki dekolt atłasowej sukni w kolorze ciemnego burgund. Przygładziła fałdki i zawiniętą w niektórych miejscach koronkę.
Ciszę w komnacie wypełniło nagle delikatne pukanie. Zza drzwi wyjrzała ubrana w czarną suknię i biały fartuch służka. Miała spuszczoną głowę, na niej czepeczek, dłonie zaś splotła ze sobą. Dygnęła.
 Panienko?
 Pani niechętnie odwróciła wzrok od lustra.
 Słucham?
Nowo przybyła podeszła niepewnie i przekazała swej pani zapieczętowany list.
  List od... niego.
 Pani uniosła brwi. W milczeniu przyglądała się pieczęci. W końcu wyłamała ją i zaczęła czytać. Gdy skończyła, włożyła list do szuflady i zamknęła ją na klucz. Z twarzy szlachcianki nie schodził uśmiech.
— Widzę, że to coś miłego, skoro się panienka uśmiecha. Mam nadzieję, że wszystko w porządku.
— W jak najlepszym.
Ponownie spojrzała w zwierciadło. Chwyciła grzebień w dwa palce.
— Panienka pozwoli, że ja się tym zajmę.
Skinęła głową. Poczuła dotyk służki. Ta wydzielała pojedyncze pasma włosów i dokładnie rozczesywała.
— Panienka ma takie piękne włosy...
Nie odezwała się. Doskonale o tym wiedziała. Wyjątkowo dumna była z ich barwy - ciemnego burgund, który wręcz zlewał się z suknią. Nie musiała nawet ich pudrować, o peruce nie wspominając.
Trwały tak przez chwilę w milczeniu.
Była taka... piękna. Zasługiwała na najlepszego. Najbogatszego. Tata zawsze to powtarzał. A ona wierzyła mu, co do słowa.
— Oh, panienko! Cóż to? — Mówiąc, służka wskazała pozytywkę. Ujmującą, porcelanową baletnicę. — Czyżby kolejny zalotnik?
— Wspaniała, nieprawdaż? — odpowiedziała pytaniem Pani. Nie musiała tłumaczyć się przed zwykłą służącą, zamiast tego opuszkami palców zaczęła gładzić twarzyczkę laleczki.
— Mono, jak sądzisz…— W dalszym ciągu zajmowała się pozytywką .— Czy… czy mój ojciec…
— Niech panienka tak nawet nie myśli! — Mona zaczęła wsuwać spinki, następnie chwyciła za pomadę.
— Nie, Mono — Pani przerwała czynność uniesieniem dłoni — Wiesz, że jej nie toleruję.
Ciche „wybacz, pani” przeszło przez zaciśnięte wargi Mony. Ręka z grzebieniem zadrżała. Mocno pociągnęła za włosy.
Szlachcianka syknęła. Wstała, odebrała służce grzebyk i chwyciła ramię Mony. Wzmocniła uścisk.
— W-wybacz, panienko! To przez omyłkę! — Mona uchyliła głowę przed ciosem.
— Ty… — pchnęła Monę przed siebie — Wynoś mi się stąd!
Mona wybiegła z komnaty, zamykając za sobą drzwi. Pozostała w pomieszczeniu kobieta westchnęła głośno, wróciła przed toaletkę.
Dlaczego, dlaczego nikt jej nie rozumie?! Dla kogo miała się stroić? Kto pochwali nieziemską urodę, ucałuje karmazynowe wargi?
Ukryła twarz w dłoniach i pociągnęła nosem. Nikt nie kochał, nie doceniał. Ojciec był niepotrzebny, dawał jedynie to, czego zapragnęła. A pragnęła wielu rzeczy. Nowych sukien, olejków, pantofli. Prosiła o peruki ze świeżymi kwiatami czy owocami, choć i tak żadnej nie włożyła. Żądała tego, co najlepsze. Najdroższe. Najpiękniejsze. I wszystko dostawała.
Doprawdy, ciężkie miała życie!
 Przejechała palcami po małym, lekko zadartym nosku, wystających kościach policzkowych, szczupłej szyi. Zgarnęła z półki flakoniki z perfumami, pojemnik z pudrem i wszelkie spinki, korale i koronki do włosów. Upchnęła je w kącie przed zwierciadłem, chwile mocując się z niedomkniętą szkatułką. Zrezygnowana, oparła głowę o chłodną komódkę. Nawet się nie wzdrygnęła.
Była przyzwyczajona.
Podłożyła dłoń pod policzek. Obok lustra stała również pozytywka, piękna, porcelanowa baletnica o płomiennorudych lokach i piwnych oczach. Unosiła z gracją lewą nogę, a wraz z nią prawą rękę opatrzoną malowaną, śnieżnobiałą tkaniną. Jasne baletki idealnie podkreślały złotą suknię z kokardami i falbankami. Twarz figurki ozdabiał cudowny uśmiech pełnych, krwistoczerwonych warg.
Pani przyciągnęła pozytywkę bliżej siebie. W milczeniu zaczęła gładzić drobne ciałko.
Moja śliczna... laleczka z porcelany."

https://orig00.deviantart.net/2712/f/2018/025/2/d/ptaki2_by_mechanicpigeon-dc14ez3.png

Pusta kartka papieru zdawała się naśmiewać z mojej osoby. Dłoń, w której spoczywał ołówek, drgnęła niedostrzegalnie. Kilkakrotnie przybliżałam i oddalałam rysik, wciąż rozmyślając nad określoną postacią. Zrezygnowana, odłożyłam zestaw i odchyliłam głowę, opierając ją o ramę łóżka. Przymknęłam powieki.
Reiji nie był zadowolony, gdy poprosiłam go o blok kartek. Przez kilka godzin zdążyłam odwiedzić go z sześć razy. Za trzecim, może czwartym podejściem w końcu stracił cierpliwość.
Jak na zawołanie, rana na nadgarstku zaczęła pulsować, przypominając o zajściu. Reiji boleśnie wbił tam kły, nie zważając na moje prośby, błagania. Jednak nie zrezygnowałam.
 I w końcu... dostałam to, czego zapragnęłam. Byłam dumna z jeszcze jednego: ani słowem nie napomknęłam o dziwnych obrazach, które nawiedziły mnie w czasie lekcji. Wolałam jednak zostawić to na później.
Dobrze.
Bardzo dobrze.
Poczułam na skórze powiew chłodnego powietrza. Przypominał delikatne muśnięcie skrzydeł motyla.
— Dzień dobry, laleczko.
 Drgnęłam. Otworzyłam oczy. Laito kucał przede mną, nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Pochylił się, dotykając swoim mój czubek nosa. Wstrzymałam oddech i przyłożyłam dłoń do piersi, licząc, że w razie konieczności będę miała na tyle siły, by go odepchnąć. Tak jak wtedy.
— Laito...
Posłał mi promienny uśmiech. Kurczowo zacisnęłam drugą rękę.
— Pamiętasz? Jesteś mi coś winna...
— Co?
Udał urażonego. Laito przybliżył się, aż w końcu poczułam na szyi wampirze, spierzchnięte wargi. Mimowolnie poczułam... ciepło. Tęsknotę. Pragnienie. Nie wiedziałam, do kogo należały - do mnie, czy do niego.
Wydał z siebie dziwny odgłos, jego wzrok spoczął na ołówku i kartkach.
— Rysujesz? — W dalszym ciągu błądził językiem po ciele, przyprawiając je o gęsią skórkę.
— T...trochę...
Spojrzał mi w oczy. Dostrzegłam w nich błysk.
— Ah, tak... — Ujął moją brodę w dwa palce i odchylił głowę.
Przerażenie. Każdy dotyk zostawiał na skórze niezmywalną, parzącą plamę. Każdy oddech dawał poczucie zamkniętej przestrzenie. Palił.
Spopielał.
 Wyglądała niepewnie przez okno. Jasność zewnętrznego świata ją niepokoiła. Zabawki dawno leżały w kącie, przypominając o świetnej zabawie jaką odbyła jeszcze dzisiejszego ranka. Chwilowo miała ich dosyć. Ile razy mogła odgrywać te same sceny, z tą samą lalką, w tym samym pokoju? Zamiast tego stanęła przy parapecie i przyglądała się otoczeniu. Dostrzegła stojącą w oddali posturę.
 Mama była taka... piękna. Idealna. Z długimi, jasnymi włosami powiewającymi na wietrze. Jasnoniebieskiej sukni opinającej szczupłe ciało. Długie nogi - nogi niedoszłej baletnicy.  Postać, która przypominała o całym zagubionym szczęściu. Jej obraz. Jej bezpieczna przystań. Jej mama.
 Podeszła do drzwi i przekręciła zostawiony przypadkowo klucz. Wiedziała, że mama będzie wściekła, ale nie potrafiła inaczej. Czarna chmura całkiem przykryła myśli. Na pewno to zrozumie. Pozwoli zostać, tańczyć jak ona, pełna gracji i wdzięku.
 Ogród spowiły promienie powoli zachodzącego słońca. Z wrażenia aż wstrzymała oddech. Mama krążyła z miejsca na miejsce, wciąż coś do siebie szepcząc. Nerwowo wyłamywała palce, co chwilę zerkając na pustą ulicę. Dziewczynka omal nie pękła ze szczęścia, mama wreszcie zobaczy, jak pięknie potrafi się ruszać! Podbiegła do niej, wyciągając przed siebie ręce.
Kobieta szybko dostrzegła zbliżającą się córkę. Niepokój owładnął ciało. Zamarła.
— Co ty tu...
 Dziewczynka nie zwalniała tempa, co rusz wykrzykując „mamo, patrz!"  i wykonując zjawiskowe piruety. W oddali, na jezdni, pojawiła się czarna kropla.
Córeczka przylgnęła do nogi kobiety. Ta szybko chwyciła ją za ramiona i potrząsnęła gwałtownie.
— Zwariowałaś?! Ile razy ci mówiłam, że masz siedzieć w pokoju?! No ile?!
Lustro pękło. Mama wcale się nie ucieszyła, nie pochwaliła. Żal oplótł serce małej. Z trudem powstrzymywała łkanie.
— A-ale ja... ja go nie lubię! Dlaczego nie mogę...
Matka wymierzyła dziewczynce siarczysty policzek. Ta ze zdziwieniem spojrzała na wściekłą kobietę, przykładając jednocześnie dłoń do bolącego miejsca. Łzy zaczęły szczypać pod powiekami.
— Ostatni raz... ostatni! Wracaj do pokoju i nie wychodź z niego, dopóki ci nie pozwolę!
Pędem wróciła do domu, zamykając pokój na klucz i dla pewności sadzając przed drzwiami misia, który ostrzegłby przed niebezpieczeństwem. Wolnym krokiem weszła w głąb pomieszczenia i schowała się pod łóżkiem. Podciągnęła kolana do klatki piersiowej. Dlaczego mama to zrobiła? Nigdy na nią nie krzyczała. Nigdy.
Noc spędziła w spokoju pod łóżkiem.
Miś jedynie przekrzywił główkę.

Zamrugałam nerwowo. Co to miało...
— Laleczko?
Zdezorientowana, pokręciłam głową. Nic nie wiedziałam. Kompletna pustka.
  Laito? Czy ja...
Zmarszczył czoło.
  Co?
Wstrzymałam oddech. Niepewnie położyłam mu dłoń na ramieniu. Spróbowałam wstać.
— Nic. Już nic.
Przyciągnął mnie bliżej. Poczułam na policzku chłodny oddech, przestrzeń wokół wypełnił zapach lawendy. Serce zaczęło wariować. Rumieniec wypłynął na twarz.
  Mam pomysł — uśmiechnął się. wzmacniając uścisk —  odpuku... odpuka... odpokutujesz swoje winy.
Przełknęłam ślinę, czekając na kolejne słowa. Zamiast tego, do ręki wsunął mi kartkę i ołówek.
  Narysujesz mnie.
Rozdziawiłam usta. Nie tego się spodziewałam.
  Chwila... że niby ja...
Wstał, pociągając mnie za sobą. Zsunął z ramion czarną kamizelkę, płynnym ruchem rzucił kapelusik obok lustra.
  Dokładnie tak. To będzie twoja kara. —  Z pewnością zaczął rozpinać białą koszulę. Z jego twarzy nie schodził uśmiech. —  Podniecona?
Dlaczego nie mogłam nic wydusić? Przecież nie raz widziałam pół nagiego mężczyznę. A jednak widok Laito w samych bokserkach sprawił, że brakło mi tchu. Miał kredowobiały odcień skóry, na brzuchu rysowały się delikatne mięśnie. Najpiękniejsze były zielone oczy i opadające na czoło rude włosy, w które chętnie zanurzyłabym dłoń, aby w spokoju móc badać ich miękkość.
Szczupłe, szerokie ramiona oraz długie nogi bez ani jednej skazy dawały poczucie, jakby stał przede mną nie wampir, a idealnie wyrzeźbiony posąg greckiego boga.
Czy zrobił wrażenie? Najwyraźniej.
 Zazdrościłam mu.
Wszystkiego.
— Nie... niekoniecznie.
Laito chwycił mnie za ramię i skierował w stronę krzesła. Ustawił je naprzeciw łóżka. Bez słowa usiadłam na miejscu i w skupieniu obserwowałam wampira. Rozłożył się wygodnie i przykrył swoje przyrodzenie bladoróżową pościelą. Mimowolnie zadrżałam, choć pragnęłam, by tego nie zauważył.
— Zaczynaj. Chcę mieć najpiękniejszy portret jaki w życiu widziałem. A było ich sporo — zmrużył oczy i przeciągnął się niczym kot na słońcu.
— Laito... ja... — Odetchnęłam głęboko. Pogładziłam placami szorstką strukturę papieru  — oczywiście, postaram się, ale nie jestem nie wiadomo jak dobra, więc nie licz na to, że zachwycę cię w jakikolwiek sposób.
Cichy chichot. Laito spojrzał w moją stronę, przywołując pewny wyraz twarzy.
— Zobaczymy. No już, zaczynaj.
 Wzięłam się do roboty. Zaczęłam od naszkicowania figur, służące jako podporę w dalszych etapach. Głowę oznaczyłam okręgiem, tułów odwróconym, mocno zwężonym przy biodrach trapezem, nogi i ręce - prostymi.
Dawno nie czułam takiej ekscytacji. Zdążyłam zapomnieć o radości, jaką niesie ze sobą zwykłe utrwalenie postaci na kartce. Tak, jakbym nadawała jej nowe życie. Najcudowniejszym momentem nazywałam krok, gdy źle oznaczyłam proporcje i musiałam sięgnąć po gumkę bądź korektor.
Właśnie wtedy wiedziałam... że potrafię zmieniać koncepcje. Swojego losu nie zmienię. Pozostanę krzywa, rozmazana, niepewna. Ale co innego jest z rysunkami.
Im zawsze jest ktoś w stanie pomóc.
Wyznaczyłam linię żuchwy, włosów, oczu. Momentami łapałam się na tym, jak ślę swojemu tworowi szczery uśmiech.
Powoli nakreśliłam kontur ciała. Tak bardzo pragnęłam oddać jego doskonałość, dłoń z ołówkiem drżała, gdy tylko pomyślałam o obserwującemu każdy mój ruch Laito.
Przestałam liczyć czas. Wszystko należało do mnie. A skoro już należało, to po co o tym myśleć?
— Yukiji?
— Tak? — Odparłam, nie odrywając wzroku znad kartki.
— Mogę zobaczyć?
Tym razem podniosłam głowę.
Żartował sobie? Chciał zobaczyć moje dzieło? Ale...
Nie. Nie.
Raz.
Przyłożyłam kartkę z podkładką do piersi i objęłam rękami.
— Nie.
Uniósł brew. Przez chwilę wiercił się w łóżku, aż w końcu wstał i powoli zmierzał w moją stronę.
— No, no. Laleczko, nie bądź taka. Chcę tylko zobaczyć, jak ci idzie. Przecież zaraz dokończymy.
Nie.
Nie.
Zrób coś.
Spojrzałam Laito w oczy. Drgnął.
— Co to...
Księżyc.
Czułam, jak dłoń, w której trzymałam ołówek, zaczyna się poruszać. Podłożyłam pod nią papier, gdzie powoli zataczała w jednym miejscu kręgi.
Muszę...
Nie kontrolowałam tego. Nic nie widziałam. Obraz przed oczami zastąpiło blade światło.
Poczułam na skórze zimny dotyk.
Laleczko?
Coraz szybciej. I szybciej. Pewniej. Okrąg.
Muszę. Rysować. Księżyc. Muszę. Rysować. Księżyc. Muszę. Rysować. Księżyc.
Ja.
Muszę.
Rysować.
Księżyc.
— Laito?
Czyjś głos. Chyba Kanato. Przemawiał do brata niewyraźnie.
Przebiłam kartkę i zaczęłam rysować po podkładce. W pokoju roznosił się cichy szmer.
Muszę. Rysować. Księżyc.
Próbowali wyrwać mi ołówek. Na darmo.
Muszę. Muszę. Muszę. Muszę. Muszę. Muszę.
Rysować księżyc.
Wciąż przyspieszałam ruchy. Byłam ślepa, ale czułam i słyszałam. Czułam na skórze wgłębienie wyryte w podkładce, w kształcie okręgu.
Ja. Muszę. Rysować. Księżyc. Ja. Muszę. Muszę.
Nie...
Ja... ja...
Chcę.
Rysować.
Księżyc.
https://orig00.deviantart.net/2712/f/2018/025/2/d/ptaki2_by_mechanicpigeon-dc14ez3.png
Będziesz tak miła i powiesz nam, kim ty właściwie jesteś i jak tu trafiłaś?
Oślepiający blask. Trudny do przełknięcia los. I oczy Reijiego, który wpatrywał się we mnie z oczekiwaniem.
Kim byłam?
Też chciałabym wiedzieć.
Choć to nie tak, że się nie domyślałam.
— Yukiji?
… Halo?
Słyszysz mnie?
— Co… co ja tu robię?
— Co?
Te same białe światła. Mówili do mnie, ale nie słuchałam. Dziwne kobiety z czepeczkami uwijały się przy łóżku. Odrapane, bladoniebieskie ściany i dziwna, jakby gumowa podłoga. Patrzył na mnie jakiś mężczyzna w kitlu. W dłoni trzymał podkładkę z papierami. Złapał brodę w dwa palce i w zamyśleniu zaczął ją pocierać. Zmarszczył czoło.
— Pamiętasz, jak masz na imię? Gdzie mieszkasz?
Coś krępowało mi ruchy. Nie widziałam co, ciało przykrywała sterylnie biała pościel. Ale było pod nią. Ciężkiego, spinającego.
— Co się stało?
Z obrzydzeniem spojrzał na tabliczkę z moim imieniem, przymocowaną do łóżka. Skoro wiedział, jak się nazywam, to po co pytał?
Dla satysfakcji? Bym mogła splamić wargi tymi dwoma nic nieznaczącymi słowami?
— 6ml fentanylu, obserwujcie ją przez noc. — zwrócił się do stojących obok pielęgniarek. Te przytaknęły, a po chwili jedna z nich skwapliwie wymierzała płyn w strzykawce. — Pamiętasz, jak się tu znalazłaś?
Tym razem spojrzał w moją stronę. Serce na chwilę szybciej drgnęło, by w kilku sekundach wrócić do pierwotnego tempa.
— Ja…
Uniósł brwi, czoło pokryła sieć drobnych zmarszczek. Był dość krągły, z kozią bródką i małymi, świńskimi oczkami, patrzącymi ciekawie znad okrągłych okularów. Podrapał się po łysinie i westchnął ociężale.
— Przepraszam, ale siedzę tu od kilkudziesięciu godzin. Nazywam się Yoshi Watanabe, jestem pediatrą. To jak? — próbował nadać twarzy pogodny wyraz. — Przedstawisz się?
Chwilę analizowałam wypowiedziane słowa. Wolno pokręciłam głową.
Nie? — wyglądał na szczerze zdziwionego. — Dlaczego?
Zbliżył się. Za nim oślepiało mnie białe światło bijące z jarzynówki, które tworzyło wkoło Yoshiego aureolę. Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki oddech.
Nagle na miejsce Yoshiego wskoczył Reiji. Ich ciała nakładały się na siebie, łącząc poszczególne części. Raz był to Reiji z oczami Yoshiego, raz Yoshi z kruczoczarnymi włosami.
— Halo?
— Yukiji?
Nie wiedziałam, komu mam odpowiedzieć. Kto oczekiwał odezwy.
Pomieszczenie wypełnił zapach żonkili i lawendy.
— W porządku, porozmawiamy jutro.
Yoshi powoli wstał z drewnianego stołka stojącego przy łóżku. Jedna z pielęgniarek podeszła bliżej.
— Teraz?
Przytaknął. Bez słowa opuścił pokój, wpuszczając do środka powiew chłodnego powietrza. Kobieta uniosła strzykawkę z przezroczystym płynem. Z przerażeniem obserwowałam jej ruchy, nie potrafić wydusić ani słowa. Ściągnęła pościel.
Salę przeszył krzyk, który najprawdopodobniej wydobył się z mojej krtani. Nie mogłam uwierzyć. Co oni zrobili? Co to za kołnierz i pasy? To one mnie tak uwierały? Ale dlaczego?
Zaczęłam spazmatycznie oddychać.
— Spokojnie, to nic takiego. Tylko lekkie ukłucie — najwidoczniej źle odczytała bijące w głębi emocje. To nie zastrzyk wprawił ciało w niekontrolowane drgawki, tylko ta biała koszula spinająca je z każdej strony.
Wbiła igłę w żyłę, którą znalazła na wolnej prawej nodze. Przez chwilę szczypało.
— I widzisz? Już lepiej.
Rzeczywiście. Minęło parę minut, a czarną chmurę myśli zastąpiła błoga nieświadomość.
Śniłam o krwi. I kiju baseballowym.

— Reiji?
Głęboki głos Subaru przywołał do rzeczywistości. Po plecach przeszedł dreszcz. Gdzie byłam? Co się stało?
Przed oczami miałam jedynie księżyc. Jego pełną, srebrną tarczę. Aż w końcu…zniknęła.
Coś mi nie dawało spokoju. Ton, w jakim Subaru zawołał Reijiego. Chyba wyczułam w nim nutę zmieszania i… złości.
Reiji spojrzał na niego. Przez cały ten czas boleśnie zaciskał palce na moim przegubie.
— Tak? — odparł zniecierpliwiony.
Subaru rzucił mi krótkie spojrzenie. Na tę maleńką chwilę… czułam motyle w brzuchu. Bądź coś je przypominające. Uderzenie? Łaskotanie?
Ból?
Jak nazwać uczucie, którego nigdy nie doznałam, a przecież tyle o nim słyszałam?
Podparłam się na łokciach i rozejrzałam. Reiji uniósł brew i zmarszczył czoło, ale nie zareagowałam. Leżałam na żółtawej otomanie, tuż przy oknie. Po drugiej stronie pomieszczenia stały gabloty z probówkami i cylindrami, a tuż obok drewniana komoda. W środku pokoju ustawiono jakby… stół laboratoryjny. Do zlewek wpadały krople z głowicy rektyfikacyjnej.
Na przeciwnej ścianie wisiała półka z zastawą porcelanową. Nie mogłam dostrzec wzorów na filiżankach, ale głęboko w pamięć wbił mi się odcień różu, którym były wykańczane.
W uszach zadzwoniło mi ostatnie zdanie wypowiedziane przez Subaru.
— Richter przyjechał.

 https://orig00.deviantart.net/a382/f/2018/025/c/a/ptaki1_by_mechanicpigeon-dc14eyj.png

4 komentarze:

  1. W końcu B) Doczekałam się! Też tęsknie za Vivi D: No ale wracając do rozdziału, bardzo [x100] mi się podobał. Z resztą jak zwykle ^,^ I chyba tyle w temacie chociaż planowałam... napisać coś... bardziej dłuższego 0,o
    ~Nisha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz i cieszę się, że rozdział przypadł ci do gustu! :D

      Usuń
  2. Ciekawe są te zdarzenia z przeszłości. Mówią naprawdę wiele, ale wciąż wszystko jest pod mgłą tajemnicy i nie można jakoś tego pozbierać w całość. Jedynie co wydaje się jasne, to to, że Yukiji (albo obecna, albo tylko to ciało) była w psychiatryku.
    Aaaa, motyw księżyca, kocham księżyc - ciekawe, choć znowu pojawia się coś nowego, przez co jest kompletny zamęt. Już nie mogę się doczekać, jak z tego wszystkiego wybrniesz i nam to wytłumaczysz.
    Dziwna była ta scena z Laito, ciekawe czemu nic nie zrobił Yukiji. W ogóle Laito tu się dziwnie zachowuje, jest taki inny, ale niby wciąż ten sam.
    Twój styl pisania jest naprawdę zachwycający i nie mogę się nadziwić, jak dobrze piszesz.
    Życzę Ci masę weny, czasu i chęci do kontynuacji tego ff.
    Masakra, mój komentarz jest niesamowicie nielogiczny i brzydki, przepraszam. Ostatnio nie umiem nic napisać.
    PS. Odwieczny problem: "Szkoda, że tak krótko".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz!
      Dopiero teraz znalazłam czas, aby odpisać :<
      Ja też uwielbiam księżyc! Mogłabym, się w niego wpatrywać i wpatrywać... Też jestem ciekawa, jak z tego wybrnę, bo szczerze mówiąc, to nakładam na siebie coraz więcej i więcej i nie wiem jak pomieszczę te wszystkie wątki XD
      Laito... Oj, jeszcze pokaże pazurki ;D Na razie jest taki... No. Ale potem to uuuuuu.
      N-naprawdę tak ci się podoba mój styl? Kurczę, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy! Co prawda słyszałam, że jest taki "szybki" i "przyjemny", ale żeby zaraz zachwycający? Naprawdę miło mi to słyszeć!
      I nie przejmuj się komentarzami, ważne, by były szczere :) Mi się podobają, wcale nie są nielogiczne!
      I.... I WCALE NIE JEST KRÓTKO!XD
      ROZDZIAŁ LICZY PONAD 3000 SŁÓW ( albo nawet 3500 ) więc no!
      Pozdrawiam!!

      Usuń