Witam!
Ależ my się dawno nie widzieli! Z góry przepraszam za długą przerwę, spowodowaną brakiem czasu. Ale już jestem i to z nowym rozdziałem!
Odnajdziecie w nim natłok myśli i wspomnień o tym, kim naprawdę jest Yukiji.
Odnajdziecie w nim natłok myśli i wspomnień o tym, kim naprawdę jest Yukiji.
Jak zwykle, liczę na wasze komentarze i opinie :D
P.S Rozdział pragnę zadedykować moim nowym czytelnikom ( dziękuję!) oraz Mangle. Kiedy wrócisz? Troszku tęskni mi się za Vivi ;'(
"Laleczka z saskiej porcelany
Twarz miała bladą jak pergamin
Nie miała taty ani mamy
I nie tęskniła ani, ani" -
Anna Patrini
Spoglądała w zwierciadło mrużąc jednocześnie swoje jadowicie
zielone oczy. Przeczesała szczupłymi palcami włosy, pasmo po paśmie, a postać w
lustrze zrobiła dokładnie to samo. Uśmiechnęła się frywolnie. Naprawdę było na
co popatrzeć.
Arystokratka otworzyła szufladę i wyjęła mały
grzebień z kości słoniowej. Na jego grzbiecie mieniły się srebrno-zielone
kamienie szlachetne, głownie szmaragdy i drobiny topazu. W ciszy badała dłońmi
jego nieco chropowatą strukturę.
Poprawiła
głęboki dekolt atłasowej sukni w kolorze ciemnego burgund. Przygładziła fałdki
i zawiniętą w niektórych miejscach koronkę.
Ciszę
w komnacie wypełniło nagle delikatne pukanie. Zza drzwi wyjrzała ubrana w czarną
suknię i biały fartuch służka. Miała spuszczoną
głowę, na niej czepeczek, dłonie zaś splotła ze sobą. Dygnęła.
— Panienko?
Pani niechętnie odwróciła wzrok od
lustra.
— Słucham?
Nowo
przybyła podeszła niepewnie i przekazała swej pani zapieczętowany list.
— List od... niego.
Pani uniosła brwi. W milczeniu przyglądała się
pieczęci. W końcu wyłamała ją i zaczęła czytać. Gdy skończyła, włożyła list do
szuflady i zamknęła ją na klucz. Z twarzy szlachcianki nie schodził uśmiech.
—
Widzę, że to coś miłego, skoro się panienka uśmiecha. Mam nadzieję, że wszystko
w porządku.
— W
jak najlepszym.
Ponownie
spojrzała w zwierciadło. Chwyciła grzebień w dwa palce.
—
Panienka pozwoli, że ja się tym zajmę.
Skinęła
głową. Poczuła dotyk służki. Ta wydzielała pojedyncze pasma włosów i dokładnie
rozczesywała.
—
Panienka ma takie piękne włosy...
Nie
odezwała się. Doskonale o tym wiedziała. Wyjątkowo dumna była z ich barwy -
ciemnego burgund, który wręcz zlewał się z suknią. Nie musiała nawet ich
pudrować, o peruce nie wspominając.
Trwały
tak przez chwilę w milczeniu.
Była
taka... piękna. Zasługiwała na najlepszego. Najbogatszego. Tata zawsze to
powtarzał. A ona wierzyła mu, co do słowa.
— Oh,
panienko! Cóż to? — Mówiąc, służka wskazała pozytywkę. Ujmującą, porcelanową baletnicę.
— Czyżby kolejny zalotnik?
— Wspaniała, nieprawdaż? — odpowiedziała pytaniem Pani. Nie musiała tłumaczyć się
przed zwykłą służącą, zamiast tego opuszkami palców zaczęła gładzić twarzyczkę
laleczki.
—
Mono, jak sądzisz…— W dalszym ciągu zajmowała się pozytywką .— Czy… czy mój
ojciec…
—
Niech panienka tak nawet nie myśli! — Mona zaczęła wsuwać spinki, następnie
chwyciła za pomadę.
— Nie,
Mono — Pani przerwała czynność uniesieniem dłoni — Wiesz, że jej nie toleruję.
Ciche
„wybacz, pani” przeszło przez zaciśnięte wargi Mony. Ręka z grzebieniem
zadrżała. Mocno pociągnęła za włosy.
Szlachcianka
syknęła. Wstała, odebrała służce grzebyk i chwyciła ramię Mony. Wzmocniła
uścisk.
—
W-wybacz, panienko! To przez omyłkę! — Mona uchyliła głowę przed ciosem.
— Ty…
— pchnęła Monę przed siebie — Wynoś mi się stąd!
Mona
wybiegła z komnaty, zamykając za sobą drzwi. Pozostała w pomieszczeniu kobieta
westchnęła głośno, wróciła przed toaletkę.
Dlaczego,
dlaczego nikt jej nie rozumie?! Dla kogo miała się stroić? Kto pochwali
nieziemską urodę, ucałuje karmazynowe wargi?
Ukryła
twarz w dłoniach i pociągnęła nosem. Nikt nie kochał, nie doceniał. Ojciec był
niepotrzebny, dawał jedynie to, czego zapragnęła. A pragnęła wielu rzeczy.
Nowych sukien, olejków, pantofli. Prosiła o peruki ze świeżymi kwiatami czy
owocami, choć i tak żadnej nie włożyła. Żądała tego, co najlepsze. Najdroższe.
Najpiękniejsze. I wszystko dostawała.
Doprawdy,
ciężkie miała życie!
Przejechała palcami po małym, lekko zadartym
nosku, wystających kościach policzkowych, szczupłej szyi. Zgarnęła z półki
flakoniki z perfumami, pojemnik z pudrem i wszelkie spinki, korale i koronki do
włosów. Upchnęła je w kącie przed zwierciadłem, chwile mocując się z
niedomkniętą szkatułką. Zrezygnowana, oparła głowę o chłodną komódkę. Nawet się
nie wzdrygnęła.
Była
przyzwyczajona.
Podłożyła
dłoń pod policzek. Obok lustra stała również pozytywka, piękna, porcelanowa
baletnica o płomiennorudych lokach i piwnych oczach. Unosiła z gracją lewą
nogę, a wraz z nią prawą rękę opatrzoną malowaną, śnieżnobiałą tkaniną. Jasne
baletki idealnie podkreślały złotą suknię z kokardami i falbankami. Twarz
figurki ozdabiał cudowny uśmiech pełnych, krwistoczerwonych warg.
Pani
przyciągnęła pozytywkę bliżej siebie. W milczeniu zaczęła gładzić drobne
ciałko.
„Moja
śliczna... laleczka z porcelany."
Pusta
kartka papieru zdawała się naśmiewać z mojej osoby. Dłoń, w której spoczywał
ołówek, drgnęła niedostrzegalnie. Kilkakrotnie przybliżałam i oddalałam rysik,
wciąż rozmyślając nad określoną postacią. Zrezygnowana, odłożyłam zestaw i
odchyliłam głowę, opierając ją o ramę łóżka. Przymknęłam powieki.
Reiji
nie był zadowolony, gdy poprosiłam go o blok kartek. Przez kilka godzin
zdążyłam odwiedzić go z sześć razy. Za trzecim, może czwartym podejściem w
końcu stracił cierpliwość.
Jak na
zawołanie, rana na nadgarstku zaczęła pulsować, przypominając o zajściu. Reiji
boleśnie wbił tam kły, nie zważając na moje prośby, błagania. Jednak nie
zrezygnowałam.
I w końcu... dostałam to, czego zapragnęłam.
Byłam dumna z jeszcze jednego: ani słowem nie napomknęłam o dziwnych obrazach,
które nawiedziły mnie w czasie lekcji. Wolałam jednak zostawić to na później.
Dobrze.
Bardzo
dobrze.
Poczułam
na skórze powiew chłodnego powietrza. Przypominał delikatne muśnięcie skrzydeł
motyla.
—
Dzień dobry, laleczko.
Drgnęłam. Otworzyłam oczy. Laito kucał przede
mną, nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Pochylił się, dotykając
swoim mój czubek nosa. Wstrzymałam oddech i przyłożyłam dłoń do piersi, licząc,
że w razie konieczności będę miała na tyle siły, by go odepchnąć. Tak jak
wtedy.
—
Laito...
Posłał
mi promienny uśmiech. Kurczowo zacisnęłam drugą rękę.
—
Pamiętasz? Jesteś mi coś winna...
— Co?
Udał
urażonego. Laito przybliżył się, aż w końcu poczułam na szyi wampirze,
spierzchnięte wargi. Mimowolnie poczułam... ciepło. Tęsknotę. Pragnienie. Nie
wiedziałam, do kogo należały - do mnie, czy do niego.
Wydał
z siebie dziwny odgłos, jego wzrok spoczął na ołówku i kartkach.
—
Rysujesz? — W dalszym ciągu błądził językiem po ciele, przyprawiając je o gęsią
skórkę.
—
T...trochę...
Spojrzał
mi w oczy. Dostrzegłam w nich błysk.
— Ah,
tak... — Ujął moją brodę w dwa palce i odchylił głowę.
Przerażenie.
Każdy dotyk zostawiał na skórze niezmywalną, parzącą plamę. Każdy oddech dawał
poczucie zamkniętej przestrzenie. Palił.
Spopielał.
Wyglądała
niepewnie przez okno. Jasność zewnętrznego świata ją niepokoiła. Zabawki dawno
leżały w kącie, przypominając o świetnej zabawie jaką odbyła jeszcze
dzisiejszego ranka. Chwilowo miała ich dosyć. Ile razy mogła odgrywać te same
sceny, z tą samą lalką, w tym samym pokoju? Zamiast tego stanęła przy parapecie
i przyglądała się otoczeniu. Dostrzegła stojącą w oddali posturę.
Mama
była taka... piękna. Idealna. Z długimi, jasnymi włosami powiewającymi na
wietrze. Jasnoniebieskiej sukni opinającej szczupłe ciało. Długie nogi - nogi
niedoszłej baletnicy. Postać, która przypominała o całym zagubionym szczęściu.
Jej obraz. Jej bezpieczna przystań. Jej mama.
Podeszła
do drzwi i przekręciła zostawiony przypadkowo klucz. Wiedziała, że mama będzie
wściekła, ale nie potrafiła inaczej. Czarna chmura całkiem przykryła myśli. Na
pewno to zrozumie. Pozwoli zostać, tańczyć jak ona, pełna gracji i wdzięku.
Ogród
spowiły promienie powoli zachodzącego słońca. Z wrażenia aż wstrzymała oddech.
Mama krążyła z miejsca na miejsce, wciąż coś do siebie szepcząc. Nerwowo
wyłamywała palce, co chwilę zerkając na pustą ulicę. Dziewczynka omal nie pękła
ze szczęścia, mama wreszcie zobaczy, jak pięknie potrafi się ruszać! Podbiegła
do niej, wyciągając przed siebie ręce.
Kobieta
szybko dostrzegła zbliżającą się córkę. Niepokój owładnął ciało. Zamarła.
— Co
ty tu...
Dziewczynka
nie zwalniała tempa, co rusz wykrzykując „mamo, patrz!" i wykonując zjawiskowe piruety. W oddali, na
jezdni, pojawiła się czarna kropla.
Córeczka
przylgnęła do nogi kobiety. Ta szybko chwyciła ją za ramiona i potrząsnęła
gwałtownie.
—
Zwariowałaś?! Ile razy ci mówiłam, że masz siedzieć w pokoju?! No ile?!
Lustro
pękło. Mama wcale się nie ucieszyła, nie pochwaliła. Żal oplótł serce małej. Z
trudem powstrzymywała łkanie.
—
A-ale ja... ja go nie lubię! Dlaczego nie mogę...
Matka
wymierzyła dziewczynce siarczysty policzek. Ta ze zdziwieniem spojrzała na
wściekłą kobietę, przykładając jednocześnie dłoń do bolącego miejsca. Łzy zaczęły
szczypać pod powiekami.
—
Ostatni raz... ostatni! Wracaj do pokoju i nie wychodź z niego, dopóki ci nie
pozwolę!
Pędem
wróciła do domu, zamykając pokój na klucz i dla pewności sadzając przed
drzwiami misia, który ostrzegłby przed niebezpieczeństwem. Wolnym krokiem
weszła w głąb pomieszczenia i schowała się pod łóżkiem. Podciągnęła kolana do
klatki piersiowej. Dlaczego mama to zrobiła? Nigdy na nią nie krzyczała. Nigdy.
Noc
spędziła w spokoju pod łóżkiem.
Miś
jedynie przekrzywił główkę.
Zamrugałam
nerwowo. Co to miało...
—
Laleczko?
Zdezorientowana,
pokręciłam głową. Nic nie wiedziałam. Kompletna pustka.
— Laito? Czy ja...
Zmarszczył
czoło.
— Co?
Wstrzymałam
oddech. Niepewnie położyłam mu dłoń na ramieniu. Spróbowałam wstać.
— Nic.
Już nic.
Przyciągnął
mnie bliżej. Poczułam na policzku chłodny oddech, przestrzeń wokół wypełnił
zapach lawendy. Serce zaczęło wariować. Rumieniec wypłynął na twarz.
— Mam pomysł — uśmiechnął się. wzmacniając
uścisk — odpuku... odpuka...
odpokutujesz swoje winy.
Przełknęłam
ślinę, czekając na kolejne słowa. Zamiast tego, do ręki wsunął mi kartkę i
ołówek.
— Narysujesz mnie.
Rozdziawiłam
usta. Nie tego się spodziewałam.
— Chwila... że niby ja...
Wstał,
pociągając mnie za sobą. Zsunął z ramion czarną kamizelkę, płynnym ruchem
rzucił kapelusik obok lustra.
— Dokładnie tak. To będzie twoja kara. — Z pewnością zaczął rozpinać białą koszulę. Z
jego twarzy nie schodził uśmiech. —
Podniecona?
Dlaczego
nie mogłam nic wydusić? Przecież nie raz widziałam pół nagiego mężczyznę. A
jednak widok Laito w samych bokserkach sprawił, że brakło mi tchu. Miał
kredowobiały odcień skóry, na brzuchu rysowały się delikatne mięśnie.
Najpiękniejsze były zielone oczy i opadające na czoło rude włosy, w które chętnie
zanurzyłabym dłoń, aby w spokoju móc badać ich miękkość.
Szczupłe,
szerokie ramiona oraz długie nogi bez ani jednej skazy dawały poczucie, jakby
stał przede mną nie wampir, a idealnie wyrzeźbiony posąg greckiego boga.
Czy
zrobił wrażenie? Najwyraźniej.
Zazdrościłam mu.
Wszystkiego.
—
Nie... niekoniecznie.
Laito
chwycił mnie za ramię i skierował w stronę krzesła. Ustawił je naprzeciw łóżka.
Bez słowa usiadłam na miejscu i w skupieniu obserwowałam wampira. Rozłożył się
wygodnie i przykrył swoje przyrodzenie bladoróżową pościelą. Mimowolnie
zadrżałam, choć pragnęłam, by tego nie zauważył.
—
Zaczynaj. Chcę mieć najpiękniejszy portret jaki w życiu widziałem. A było ich
sporo — zmrużył oczy i przeciągnął się niczym kot na słońcu.
—
Laito... ja... — Odetchnęłam głęboko. Pogładziłam placami szorstką strukturę
papieru — oczywiście, postaram się, ale
nie jestem nie wiadomo jak dobra, więc nie licz na to, że zachwycę cię w
jakikolwiek sposób.
Cichy
chichot. Laito spojrzał w moją stronę, przywołując pewny wyraz twarzy.
—
Zobaczymy. No już, zaczynaj.
Wzięłam się do roboty. Zaczęłam od
naszkicowania figur, służące jako podporę w dalszych etapach. Głowę oznaczyłam
okręgiem, tułów odwróconym, mocno zwężonym przy biodrach trapezem, nogi i ręce
- prostymi.
Dawno
nie czułam takiej ekscytacji. Zdążyłam zapomnieć o radości, jaką niesie ze sobą
zwykłe utrwalenie postaci na kartce. Tak, jakbym nadawała jej nowe życie.
Najcudowniejszym momentem nazywałam krok, gdy źle oznaczyłam proporcje i
musiałam sięgnąć po gumkę bądź korektor.
Właśnie
wtedy wiedziałam... że potrafię zmieniać koncepcje. Swojego losu nie zmienię.
Pozostanę krzywa, rozmazana, niepewna. Ale co innego jest z rysunkami.
Im
zawsze jest ktoś w stanie pomóc.
Wyznaczyłam
linię żuchwy, włosów, oczu. Momentami łapałam się na tym, jak ślę swojemu
tworowi szczery uśmiech.
Powoli
nakreśliłam kontur ciała. Tak bardzo pragnęłam oddać jego doskonałość, dłoń z
ołówkiem drżała, gdy tylko pomyślałam o obserwującemu każdy mój ruch Laito.
Przestałam
liczyć czas. Wszystko należało do mnie. A skoro już należało, to po co o tym
myśleć?
—
Yukiji?
— Tak?
— Odparłam, nie odrywając wzroku znad kartki.
— Mogę
zobaczyć?
Tym
razem podniosłam głowę.
Żartował
sobie? Chciał zobaczyć moje dzieło? Ale...
Nie.
Nie.
Raz.
Przyłożyłam
kartkę z podkładką do piersi i objęłam rękami.
— Nie.
Uniósł
brew. Przez chwilę wiercił się w łóżku, aż w końcu wstał i powoli zmierzał w
moją stronę.
— No,
no. Laleczko, nie bądź taka. Chcę tylko zobaczyć, jak ci idzie. Przecież zaraz
dokończymy.
Nie.
Nie.
Zrób
coś.
Spojrzałam
Laito w oczy. Drgnął.
— Co
to...
Księżyc.
Czułam,
jak dłoń, w której trzymałam ołówek, zaczyna się poruszać. Podłożyłam pod nią
papier, gdzie powoli zataczała w jednym miejscu kręgi.
Muszę...
Nie
kontrolowałam tego. Nic nie widziałam. Obraz przed oczami zastąpiło blade
światło.
Poczułam
na skórze zimny dotyk.
— Laleczko?
Coraz
szybciej. I szybciej. Pewniej. Okrąg.
Muszę.
Rysować. Księżyc. Muszę. Rysować. Księżyc. Muszę. Rysować. Księżyc.
Ja.
Muszę.
Rysować.
Księżyc.
—
Laito?
Czyjś
głos. Chyba Kanato. Przemawiał do brata niewyraźnie.
Przebiłam
kartkę i zaczęłam rysować po podkładce. W pokoju roznosił się cichy szmer.
Muszę.
Rysować. Księżyc.
Próbowali
wyrwać mi ołówek. Na darmo.
Muszę.
Muszę. Muszę. Muszę. Muszę. Muszę.
Rysować
księżyc.
Wciąż
przyspieszałam ruchy. Byłam ślepa, ale czułam i słyszałam. Czułam na skórze wgłębienie wyryte w podkładce, w kształcie okręgu.
Ja.
Muszę. Rysować. Księżyc. Ja. Muszę. Muszę.
Nie...
Ja...
ja...
Chcę.
Rysować.
Księżyc.
— Będziesz tak miła i powiesz nam, kim ty właściwie
jesteś i jak tu trafiłaś?
Oślepiający blask. Trudny do przełknięcia los. I
oczy Reijiego, który wpatrywał się we mnie z oczekiwaniem.
Kim byłam?
Też chciałabym wiedzieć.
Choć to nie tak, że się nie domyślałam.
— Yukiji?
…
Halo?
Słyszysz
mnie?
— Co…
co ja tu robię?
— Co?
Te same
białe światła. Mówili do mnie, ale nie słuchałam. Dziwne kobiety z czepeczkami
uwijały się przy łóżku. Odrapane, bladoniebieskie ściany i dziwna, jakby gumowa
podłoga. Patrzył na mnie jakiś mężczyzna w kitlu. W dłoni trzymał podkładkę z
papierami. Złapał brodę w dwa palce i w zamyśleniu zaczął ją pocierać.
Zmarszczył czoło.
—
Pamiętasz, jak masz na imię? Gdzie mieszkasz?
Coś
krępowało mi ruchy. Nie widziałam co, ciało przykrywała sterylnie biała
pościel. Ale było pod nią. Ciężkiego, spinającego.
— Co
się stało?
Z
obrzydzeniem spojrzał na tabliczkę z moim imieniem, przymocowaną do łóżka.
Skoro wiedział, jak się nazywam, to po co pytał?
Dla
satysfakcji? Bym mogła splamić wargi tymi dwoma nic nieznaczącymi słowami?
— 6ml
fentanylu, obserwujcie ją przez noc. — zwrócił się do stojących obok
pielęgniarek. Te przytaknęły, a po chwili jedna z nich skwapliwie wymierzała
płyn w strzykawce. — Pamiętasz, jak się tu znalazłaś?
Tym
razem spojrzał w moją stronę. Serce na chwilę szybciej drgnęło, by w kilku
sekundach wrócić do pierwotnego tempa.
— Ja…
Uniósł
brwi, czoło pokryła sieć drobnych zmarszczek. Był dość krągły, z kozią bródką i
małymi, świńskimi oczkami, patrzącymi ciekawie znad okrągłych okularów. Podrapał
się po łysinie i westchnął ociężale.
—
Przepraszam, ale siedzę tu od kilkudziesięciu godzin. Nazywam się Yoshi
Watanabe, jestem pediatrą. To jak? — próbował nadać twarzy pogodny wyraz. —
Przedstawisz się?
Chwilę
analizowałam wypowiedziane słowa. Wolno pokręciłam głową.
— Nie? — wyglądał na szczerze zdziwionego.
— Dlaczego?
Zbliżył
się. Za nim oślepiało mnie białe światło bijące z jarzynówki, które tworzyło
wkoło Yoshiego aureolę. Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki oddech.
Nagle na miejsce Yoshiego wskoczył Reiji. Ich
ciała nakładały się na siebie, łącząc poszczególne części. Raz był to Reiji z
oczami Yoshiego, raz Yoshi z kruczoczarnymi włosami.
— Halo?
— Yukiji?
Nie wiedziałam, komu mam odpowiedzieć. Kto
oczekiwał odezwy.
Pomieszczenie wypełnił zapach żonkili i lawendy.
— W
porządku, porozmawiamy jutro.
Yoshi
powoli wstał z drewnianego stołka stojącego przy łóżku. Jedna z pielęgniarek
podeszła bliżej.
—
Teraz?
Przytaknął.
Bez słowa opuścił pokój, wpuszczając do środka powiew chłodnego powietrza.
Kobieta uniosła strzykawkę z przezroczystym płynem. Z przerażeniem obserwowałam
jej ruchy, nie potrafić wydusić ani słowa. Ściągnęła pościel.
Salę
przeszył krzyk, który najprawdopodobniej wydobył się z mojej krtani. Nie mogłam
uwierzyć. Co oni zrobili? Co to za kołnierz i pasy? To one mnie tak uwierały?
Ale dlaczego?
Zaczęłam
spazmatycznie oddychać.
—
Spokojnie, to nic takiego. Tylko lekkie ukłucie — najwidoczniej źle odczytała
bijące w głębi emocje. To nie zastrzyk wprawił ciało w niekontrolowane drgawki,
tylko ta biała koszula spinająca je z każdej strony.
Wbiła
igłę w żyłę, którą znalazła na wolnej prawej nodze. Przez chwilę szczypało.
— I
widzisz? Już lepiej.
Rzeczywiście.
Minęło parę minut, a czarną chmurę myśli zastąpiła błoga nieświadomość.
Śniłam
o krwi. I kiju baseballowym.
— Reiji?
Głęboki głos Subaru przywołał do rzeczywistości. Po
plecach przeszedł dreszcz. Gdzie byłam? Co się stało?
Przed oczami miałam jedynie księżyc. Jego pełną,
srebrną tarczę. Aż w końcu…zniknęła.
Coś mi nie dawało spokoju. Ton, w jakim Subaru
zawołał Reijiego. Chyba wyczułam w nim nutę zmieszania i… złości.
Reiji spojrzał na niego. Przez cały ten czas boleśnie
zaciskał palce na moim przegubie.
— Tak? — odparł zniecierpliwiony.
Subaru rzucił mi krótkie spojrzenie. Na tę maleńką
chwilę… czułam motyle w brzuchu. Bądź coś je przypominające. Uderzenie?
Łaskotanie?
Ból?
Jak nazwać uczucie, którego nigdy nie doznałam, a
przecież tyle o nim słyszałam?
Podparłam się na łokciach i rozejrzałam. Reiji uniósł
brew i zmarszczył czoło, ale nie zareagowałam. Leżałam na żółtawej otomanie,
tuż przy oknie. Po drugiej stronie pomieszczenia stały gabloty z probówkami i
cylindrami, a tuż obok drewniana komoda. W środku pokoju ustawiono jakby… stół
laboratoryjny. Do zlewek wpadały krople z głowicy rektyfikacyjnej.
Na przeciwnej ścianie wisiała półka z zastawą
porcelanową. Nie mogłam dostrzec wzorów na filiżankach, ale głęboko w pamięć
wbił mi się odcień różu, którym były wykańczane.
W uszach zadzwoniło mi ostatnie zdanie
wypowiedziane przez Subaru.
— Richter przyjechał.
W końcu B) Doczekałam się! Też tęsknie za Vivi D: No ale wracając do rozdziału, bardzo [x100] mi się podobał. Z resztą jak zwykle ^,^ I chyba tyle w temacie chociaż planowałam... napisać coś... bardziej dłuższego 0,o
OdpowiedzUsuń~Nisha
Dziękuję bardzo za komentarz i cieszę się, że rozdział przypadł ci do gustu! :D
UsuńCiekawe są te zdarzenia z przeszłości. Mówią naprawdę wiele, ale wciąż wszystko jest pod mgłą tajemnicy i nie można jakoś tego pozbierać w całość. Jedynie co wydaje się jasne, to to, że Yukiji (albo obecna, albo tylko to ciało) była w psychiatryku.
OdpowiedzUsuńAaaa, motyw księżyca, kocham księżyc - ciekawe, choć znowu pojawia się coś nowego, przez co jest kompletny zamęt. Już nie mogę się doczekać, jak z tego wszystkiego wybrniesz i nam to wytłumaczysz.
Dziwna była ta scena z Laito, ciekawe czemu nic nie zrobił Yukiji. W ogóle Laito tu się dziwnie zachowuje, jest taki inny, ale niby wciąż ten sam.
Twój styl pisania jest naprawdę zachwycający i nie mogę się nadziwić, jak dobrze piszesz.
Życzę Ci masę weny, czasu i chęci do kontynuacji tego ff.
Masakra, mój komentarz jest niesamowicie nielogiczny i brzydki, przepraszam. Ostatnio nie umiem nic napisać.
PS. Odwieczny problem: "Szkoda, że tak krótko".
Dziękuję za komentarz!
UsuńDopiero teraz znalazłam czas, aby odpisać :<
Ja też uwielbiam księżyc! Mogłabym, się w niego wpatrywać i wpatrywać... Też jestem ciekawa, jak z tego wybrnę, bo szczerze mówiąc, to nakładam na siebie coraz więcej i więcej i nie wiem jak pomieszczę te wszystkie wątki XD
Laito... Oj, jeszcze pokaże pazurki ;D Na razie jest taki... No. Ale potem to uuuuuu.
N-naprawdę tak ci się podoba mój styl? Kurczę, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy! Co prawda słyszałam, że jest taki "szybki" i "przyjemny", ale żeby zaraz zachwycający? Naprawdę miło mi to słyszeć!
I nie przejmuj się komentarzami, ważne, by były szczere :) Mi się podobają, wcale nie są nielogiczne!
I.... I WCALE NIE JEST KRÓTKO!XD
ROZDZIAŁ LICZY PONAD 3000 SŁÓW ( albo nawet 3500 ) więc no!
Pozdrawiam!!