poniedziałek, 13 listopada 2017

Prolog

https://orig00.deviantart.net/c1b8/f/2018/025/a/c/ptaki3_by_mechanicpigeon-dc14mw7.png



Ludzie uciekają z różnych przyczyn.

  Rodzinnych. Zawodowych. Miłości. Zapomnienia. Niefortunnego wypadku. Chęci przeżycia przygody.
 Zmiany. Wyrwania się ze szponów ścisłej rutyny. Bólu.
 Śmierci.
Te i wiele innych mają usprawiedliwić nasze zachowanie. Wyciszyć nas. Oczyścić sumienie. Zwabić duszę wprost w ramiona spragnionej bliskości przyjaciółki. Uczepić się ramienia. Wargami wymuskać kawałki szkła, powbijane w jej kruche dłonie. Wyczuć zapach nadziei wymieszanej ze strachem. I w sekrecie ją pieścić...
 Delikatnie, by wątłe ciało mogło się zagoić. Choć blizny pozostaną, powstałe dzięki maleńkim ostrzom skrytym w grzechach.
Cisza.
 Biegłam. Droga była tak nieskończenie długa. Jedynie nieliczne latarnie rzucające światło wskazywały mi, gdzie powinnam stawiać stopy. Prawa, lewa. Raz, dwa. To uspokajało moje skołatane nerwy. Zajmowało czymś myśli. Nie chciałam w nich zatonąć.
 Boję się ich.
 Dźwięk syren w pobliżu. Szukali mnie. Wiedziałam to.
 Długie cienie przecinały żwirowy chodnik. Wszystko było obolałe. Ręce. Nogi. Serce.
 Ciężko łapałam oddech.  Miałam wrażenie, jakby ktoś podstawił mi pod twarz śmiertelny ogień.
Płonę.
 We własnym wstydzie.
 Nie wiem, gdzie jestem. 
Księżyc już nie pomagał. Nawet on brzydził się kawałkiem nędznego ścierwa, którym się stałam.
 Otaczał mnie las. Czułam zapach mokrych liści. Mchu. Zroszonej trawy.
 Godzina. Może dwie. Tyle uciekałam.
 Nie mogli mnie znaleźć.
 Nie wrócę tam.
Nie mogą. Nie mogą. Prawa, lewa. Nie mogą. Nie mogą. Nie mogą. Raz. Nie mogą. Nie mogą. Dwa.
Nie chcę.
 Bezwładne ciało minęło znak. Teren zabudowany. Pomoc.
 Przyspieszyłam kroku, nie zwracając uwagi na piekielne pragnienie. Oblizałam spierzchnięte wargi i szczelniej owinęłam się płaszczem.
  Coraz bliżej. Przystanęłam na chwilę i zerknęłam do tyłu. W oddali dostrzegłam zarys radiowozu. Światła rozbłysły złowrogą czerwienią.
 Zmusiłam się do ruchu. Silny ból przeszedł w odrętwienie. To śmieszne. 
Umysł też taki jest. 
 Cała jestem zepsuta.
 Po prawej stronie zaczął ciągnąć się kamienny mur obrośnięty bluszczem. Po chwili przystanęłam przed bramą.
A co, jeśli będą tu szukać? Czy wejdą na czyjąś posesję bez polecenia? Najprawdopodobniej.
 Co by powiedzieli? Uwierzyliby im?
 Dźwięk syreny przyprawiał mnie o mdłości. Ledwie chwytając oddech, pchnęłam wrota.
Ani drgnęły. Zamknięte.
Nie.
Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie!
Nie poddam się! Nie... Nie teraz!
 Ostrożnie włożyłam rozdygotaną stopę w otwór między kratami i zaczęłam się wspinać. Góra wejścia zakończona była małymi szpikulcami. Chwyciłam je w dłonie i przeskoczyłam na drugą stronę. Samochód policyjny wyjechał zza zakrętu.
 Serce boleśnie uderzało w piersi.
Minuta. Zaledwie minuta. Była dla mnie wiecznością.
 Nie zwalniając, radiowóz przejechał obok posiadłości.
 Wypuściłam powietrze, nie zdając sobie sprawy, że wstrzymałam oddech.
 Wolna! Nareszcie! Słodka, upragniona wolność!
 Już nikt mi jej nie odbierze.
Rozejrzałam się. Różany ogród wabił moje zmysły swym wyglądem i zapachem. Marmurowa fontanna stała  pośrodku, a plusk wpadającej wody przypominał mi o...
 No właśnie, o czym? Nie potrafiłam... Nie pamiętałam... Od tamtego momentu...
 Rozmyślania przerwał mi słaby pisk.
  Źródło dźwięku zwisało swobodnie do góry nogami, przyczepione do gałęzi drzewa i spoglądało na mnie nieufnie rażącymi oczami. Pożerał wzrokiem. Wysyłał do bram piekieł.
 Zimny podmuch wiatru sprowadził mnie na ziemię. 
Może jeśli poproszę o nocleg... 
Tylko na jedną noc...
 Niepewnie ruszyłam przed siebie. Zauważyłam tabliczkę przymocowaną do jednej ze ścian rezydencji, tuż przy schodach.
 Zmrużyłam oczy, myśląc, że pomoże mi to odczytać napis widniejący na niej.
Posiadłość... Sakamakich... powiedziałam na głos.
Przełknęłam ślinę i odgarnęłam niesforny kosmyk włosów za ucho.
 Pełna wątpliwości, delikatnie zapukałam. W chwili, gdy zaciśnięta dłoń musnęła żelazne skrzydła, wrota uchyliły się. Instynktownie zrobiłam krok w tył.
Uhm... Halo?
Odpowiedziała mi głucha cisza. Zerknęłam niepewnie na drzwi. Serce wariowało. Wybijało swój własny, prześmiewczy rytm. Krew powoli przepływała przez naczynia. Parzyła swą brutalnością.
 Raz, dwa.
Trzy.
 Przekroczyłam próg domu Sakamakich.
 Nie wiedziałam, że moja upragniona wolność skończy się tak szybko.

Ludzie uciekają z różnych przyczyn.
Ja uciekam przed sobą.
 
https://orig00.deviantart.net/a382/f/2018/025/c/a/ptaki1_by_mechanicpigeon-dc14eyj.png

2 komentarze:

  1. Jakie. To. Jest. Wspaniałe.
    Serio, siedziałam i czytałam z zapartym tchem, a teraz mam rozdziawioną gębę. I banan na twarzy. Naprawdę dawno nie czytałam tak dobrej pierwszoosobowej narracji! Naprawdę, nawet w książkach. Ten rozdział wyszedł naprawdę cudnie, podoba mi się. Krótkie zdania, myśli zmieszane z czynami, urywki zdań, wszystko dzieje się szybko i dynamicznie. Rzadko zdarza się, że ukochuję głównych bohaterów od samego początku, ale twoja protagonistka mnie ujęła.
    Nie widziałam żadnych literówek ani błędów, rozdział jest pięknie dopieszczony i jedyne, do czego mogłabym się przyczepić (chociaż to już raczej subiektywna wątpliwość, niż rażący błąd) - czemu radiowóz nie zauważył dziewczyny? Po prostu przejechał bokiem i nie zwrócili uwagi na osobę, która stała tuż za bramą, czy już zdążyła się schować, a ja po prostu nie doczytałam? Bardzo prosiłabym o uświadomienie, jeśli tak.
    Szkoda, że dopiero dziś znalazłam twojego bloga, jest wspaniały! Koniecznie idę czytać dalej i mam nadzieję, że wciąż następny rozdział będzie równie obłędny.
    (I ta Laleczka z saskiej porcelany, kocham.)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, dziękuję Ci za przemiły komentarz!

    Nie sądziłam, że może się komuś aż tak spodobać! Tym bardziej mam ochotę wziąć się za drugi rozdział ( który jest gotowy w 70%, więc obserwuj, kochana, bo być może pojawi się jeszcze w tym miesiącu ).

    Co do twojego pytania - w prologu trwa właśnie noc ( świecące latarnie, księżyc ), a w pewnym momencie bohaterka myśli :"księżyc już nie pomaga [... ]", co oznacza, że został przesłonięty przez chmury.
    Oznacz to, iż na ulicy panowały egipskie ciemności, tak więc gdy protagonistka znalazła się po drugiej stronie bramy, w pewnej odległości, zwyczajnie jej nie zauważyli. Było za ciemno :D

    Mam nadzieję, że będziesz częściej wpadać, ponieważ Twoje komentarze dodają mi TAKIEGO kopa.
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń