środa, 7 lutego 2018

Rozdział 4 Nowe odkrycie



https://orig00.deviantart.net/c1b8/f/2018/025/a/c/ptaki3_by_mechanicpigeon-dc14mw7.png 
„Niebo niczym szkło,
a żywot skończę swój
pozostanie częścią mnie.
Szklane niebo, chłód,
pęknięty już
obraz mnie [...]
Niebo niczym szkło, rozpościera się
nade mną."*


 Drgnęłam. Czyjś cichy szept wywabił mnie z okowów przeszłości.
  — Oi, długo jeszcze?
Uniosłam głowę i napotkałam zniecierpliwione spojrzenie jadowicie zielonych tęczówek. Ayato przystanął przed moją ławką i podparł ręce na biodrach.
Zerknęłam na pozostałych. Powoli opuszczali miejsca, by przejść do innej klasy.
Nie słyszałam dzwonka. Niczego.
Jak?
Chwyciłam zeszyt oraz książkę, a następnie upchnęłam w aktówce. Ayato przez jakiś czas nie spuszczał ze mnie wzroku.
 Nagle spojrzał gdzieś w bok. Wykorzystałam sytuację i dyskretnie wsunęłam dziennik pod koszulę, wsuwając go za pasek spódnicy i dokładniej nakrywając marynarką. Wstałam z miejsca, pilnując, aby notes nie przebijał spod materiału.
  — Nie, nie. Po prostu się zamyśliłam.
Prychnął. Skręcił raptownie w stronę wyjścia, nie zważając, czy w ogóle za nim idę.
A poszłam.
Rozejrzałam się po korytarzu. Ciepły, żółtawy odcień ścian, podłoga wyłożona kafelkami o kawowym odcieniu oraz kryształowy żyrandol wiszący w głównym korytarzu sprawiały przyjemne dla oka wrażenie. Na mojej twarzy wykwitł delikatny uśmiech.
Tak dawno.
Dawno.
Nie pamiętałam.
Straciłam Ayato z oczu. Przebyłam pozostałą część korytarza i zatrzymałam się przed schodami.  Pogładziłam palcami zimną powierzchnię balustrady. Nie wiedziałam, gdzie iść. Co zrobić.
Posłuchałam instynktu, który mówił, żebym dotarła na górę. Daleko.
Bardzo.
Było coraz wyżej. Pierwsze piętro. Drugie.
Trzecie.
Znowu liczby. Mogłam delektować chwil, gdy cyfry niepostrzeżenie przenikały ku myślom.
Światło w holu wydawało się... bledsze. Panowała absolutna cisza. Żadnej żywej duszy. Wyciągnęłam dziennik spod koszuli i szybko wsunęłam do neseseru.
Niepewnie, trzymając teczkę w obu dłoniach, ruszyłam przed siebie. Stukot obcasów pozwalał choć na chwilę odprężyć spięte ciało.
 Raz. Dwa.
Zmarszczyłam czoło. W powietrzu poczułam dziwny odór. Zapach...
Śmierci...
Nie. Cisza.
Dasz radę.
Musiałam.
Jednak... do kogo należał ten miękki, choć natarczywy głos?
Czego chciał?
… kogo?
Przystanęłam. Wypuściłam aktówkę, odchyliłam głowę do tyłu, a następnie objęłam rękoma skronie i mocno ścisnęłam. Pulsowanie. Głuchy krzyk.
Przejmujący, tępy ból.
Oddychaj.
Musisz.
Ale nie chciałam.
Docierały do mnie ze wszystkich stron.
Proszę!
 Błagam!
Zacisnęłam powieki i skuliłam się.
Trwałam tak przez pewien czas. Kilka minut. Może sekund. Nie byłam pewna.
Wzięłam kilka płytkich wdechów. Zostawiłam teczkę na miejscu i ruszyłam dalej.
Na końcu znajdowały się metalowe drzwi.
 Zamarłam z dłonią zaciśniętą na klamce. A co, jeśli zaczną mnie szukać? Znajdą? Zostawią?
Zabiją?
Odepchnęłam nurtujące pytania. Musiałam z tym skończyć.
Nie potrafiłam.
 Otwarte. Wchodząc do kolejnego pomieszczenia, powoli ogarniał mnie coraz większy mrok. Po omacku zaczęłam szukać włącznika. Błądziłam chwilę po ścianach, aż w pewnym momencie wyczułam coś pod palcami. Wcisnęłam przycisk. Blade światło przebiło się przez pokryte grubą warstwą kurzu żarówki swobodnie zwisające z sufitów. Zmrużyłam oczy, badając jednocześnie powstały obraz. Kolejne schody prowadzące ku górze. Przymknęłam drzwi i podeszłam do pierwszego stopnia.
Nic. Kompletnie nic.
Nic mi nie będzie.
Chwyciłam barierkę i powoli wchodziłam coraz wyżej. Strach oplótł serce, które mimo wszystko nie chciało stanąć.
To było najgorsze.
Stukot odbijał się echem od ścian. Światło kilkakrotnie zamrugało, przez pewien czas tworząc złudny pejzaż pustki. Ostrożnie stawiałam kroki, unikając biegnących szczurów, próbujących uciec przed obcą im postacią. Odgarnęłam z czoła kilka mokrych kosmyków i włożyłam je za ucho.
Jeszcze chwila.
Spojrzałam na dłoń kurczowo ściskającą zimną, brudną poręcz. Na skórze dostrzegłam wątły blask światła. Ściągnęłam brwi.
Szybko uniosłam głowę do góry. Delikatne promienie przebijały się przez uchylone drzwi, zaledwie parę stopni dalej. Pokonałam je w kilku susach i przystanęłam. Nagle przejście stanęło otworem.
 Zgrzyt.
Krzyknęłam, gdy skrzydła gwałtownie uderzyły o ścianę. Przyłożyłam dłonie do ust i próbowałam powstrzymać łkanie.
Jak?
Dlaczego?
Kto?
Uspokój się. To tylko wiatr.
Nie, to nie był wiatr. 
Ciiiszaaaaa...
Gula w gardle nie pozwalała wziąć głębszego oddechu.
Dasz radę.
Yu... Yukiji?
To nie byłam ja. Nie Yukiji.
Nie.
Raz.
Szok przeszedł w odrętwienie, a następnie rezygnację. Po co tam wchodziłam? Co sobie wyobrażałam?
Czyjś głos. Tym razem prawdziwy.  Jak... mruknięcie.
Wychyliłam się zza przejścia i rozejrzałam. Spokój.
Wyszłam na środek. Taras szkolny? Na dachu?
Tak wyglądało. Wkoło wznosił się niski mur, idealny do podparcia łokci czy też służący jako siedzisko. Podłoże wyłożone zostało szarymi kafelkami, a przy jednej ściance stała swobodnie ławka z jasnego drewna.
Nikogo nie widziałam. Ale...
Westchnięcie. Bardzo wyraźne. Zerknęłam za siebie.
Na murze siedział wygodnie rozparty białowłosy osobnik. Trzymał sztylet, którego ostrzem gładził opuszki palców. Podniósł wzrok.
Nawet z daleka mogłam rozpoznać te krwistoczerwone tęczówki.
Piękne.
 Tak samo jak kobaltowe.
 Subaru.
Gniewnie zmrużył oczy i ściągnął brwi.
  — Oi, co ty tu robisz? — Jego głęboki, szorstki głos zbił mnie z pantałyku.
Subaru był najmłodszym z rodzeństwa. Z tego, co pamiętałam, miał szesnaście lat i uczęszczał do klasy pierwszej.
Wszystko wyjaśnił mi Reiji przed wyjściem, w razie, gdybym się zgubiła i nie wiedziała, co zrobić. Żebym poszła do któregoś z nich.
I tak bym tego nie zrobiła.
I już.
  — Nic. Po prostu... zgubiłam się. — Westchnęłam, próbując nadać wypowiedzi bardziej naturalny ton.
Mruknął. Ponownie zaczął obracać sztylet w dłoniach. Nieśmiało podeszłam bliżej.
To nic takiego. Chciałam po prostu... Popatrzeć. Posłuchać.
Podziwiać.
Dostrzegłam srebrny błysk. Rękojeść sztyletu upstrzona był białymi i różowymi klejnotami. Wzory delikatnie ozdabiały ostrze, gdzieniegdzie przechodząc w kwiaty róży.
Pierwszy raz widziałam tak wyjątkową rzecz. Niewątpliwie należała do kobiety.
Więc dlaczego Subaru...
  — I co? Będziesz tak tu stać?
Poczułam, jak po twarzy spływa coś gorącego. Przyłożyłam dłoń do policzka.
Rumieniłam się? Znowu?
Ale...
Prychnął. Odwrócił się w drugą stronę, obserwując panoramę oddalonego miasta, tuż za lasem.
 Wjeżdżając na teren szkoły, dostrzegłam niedaleko coś na kształt kościółka. Nie wspomniałam o tym pozostałym. Wolałam uniknąć drwiących spojrzeń.
Stojąc na tarasie próbowałam odnaleźć go wśród boru.
Bezskutecznie.
  — Subaru... Wiesz, zauważyłam twój sztylet. Jest naprawdę piękny.
Nie odpowiedział. Uparcie wpatrywał się w jeden, oddalony punkt.
Słowa... Same wypłynęły. To nie takie trudne.
Wystarczyło otworzyć usta i czekać.
Długo czekać.
Za długo.
  — Subaru?
 Gwałtownie wstał i stanął tuż przede mną. Z jego oczu płynęła furia. Wściekłość i jakby... poczucie winy?
 Zaskoczona, zrobiłam krok do tyłu. Najwidoczniej pomyślał dokładnie o tym samym i jednym krokiem ponownie zmniejszył dzielącą nas odległość.
  — Czego chcesz? Po cholerę mnie napastujesz?
Głos uwiązł w gardle.
Cisza
Raz.
Odetchnęłam leciutko. Splotłam ze sobą dłonie.
  — To... to nie tak. Po prostu chciałam... bliżej cię poznać. — Głos lekko drżał od nadmiaru emocji. Miałam nadzieję, że tego nie usłyszy.
  — Bliżej? Niby po co? — Zaśmiał się cicho. Włożył sztylet do pochwy przywiązanej do paska i zasłonił ją obszarpaną na rogach koszulą. Podciągnął rękawy.
  — W porządku. Niech będzie bliżej.
Wszystko potoczyło się... tak szybko. Jednym, płynnym ruchem chwycił mocno moje ramię, a następnie poprowadził do murku.
  — S... Subaru! Przestań! — Jęknęłam. Wzmocnił uścisk. — To boli!
 Poczułam na udach szorstką strukturę kamienia. Całym ciałem napierał na mnie.
Nie miałam wyboru.
Nie miałam.
  Głowa znalazła się nad przepaścią. Tułów boleśnie leżał wsparty na murze. Nogi zgięte w kolanach opadły bezwładnie wzdłuż ścianki. Subaru pochylał się nad ciałem. Posłał szyderczy uśmiech.
  — Subaru! P...proszę! Przestań!
  — Przecież sama mówiłaś, że chcesz mnie poznać... bliżej. — Zsunął z mojego ramienia marynarkę z koszulą oraz ramiączko stanika. Nie miał z tym większego problemu. Był zbyt silny.
Zauważyłam pod sobą dziedziniec. Chodnik.
Jeśli bym spadła...
Wiatr mierzwił mi włosy. Czułam pustkę.
Po chwili wypełnił ją okropny ból.
Subaru wbił swoje kły we wgłębienie między ramieniem a obojczykiem.
Nie sądziłam...
Tak bolało...
Z wrażenia wstrzymałam oddech. Oczy zaszły mi łzami.
 Pulsowanie.
 Gorąc.
Chciałam krzyczeć. Ale nie potrafiłam...
Nie mogłam... Nie...
 Odchyliłam mocniej głowę do tyłu.
Niebo. Ogromna, krągła tarcza księżyca. Tysiące, a może miliony gwiazd.
Jak za szkłem. Niedostępne dla innych. Ból zmieszany ze strachem. A wszystkiemu przyglądały się one.
I księżyc.
Za szkłem. Ukryty, a jednak widoczny.
Czarna mgła z migotliwym blaskiem.
Moje szklane niebo.
 Odgłosy ssania ustały. Subaru lizał ranę językiem.
  — Jaka słodka... — Wyszeptał. 
 Poczułam, jak siły odchodzą. Byłam bezradna.
Wampir starł wąską strużkę krwi ściekającej z warg. Uśmiechnął się pewnie. Uwolnił mnie z uścisku i zrobił kilka kroków w tył.
  — Pomyśl, gdy następnym razem podejdziesz. — Chwila ciszy.— Zwłaszcza do takiego potwora jak ja... — Cicho wypowiedział ostatnie zdanie. Ale usłyszałam je.
Podniosłam się z murku. Ból w krzyżu dał o sobie znać. Przyłożyłam dłoń do pulsującego punktu, a następnie do miejsca, z którego wcześniej Subaru wysysał krew. Skrzywiłam się.
 Nie sądziłam, że będzie tak bolało.
Pełna rezygnacji, podreptałam w stronę wyjścia.
Przed drzwiami poczułam coś mokrego na policzku. Wierzchem dłoni starłam spływające łzy.
 Płakałam.
Naprawdę płakałam.
Na…naprawdę…
Po raz pierwszy od wielu lat.

https://orig00.deviantart.net/2712/f/2018/025/2/d/ptaki2_by_mechanicpigeon-dc14ez3.png

Siedziałam w kuckach na dywanie, pochylając się nad otwartym dziennikiem. Coś wciąż nie dawało mi spokoju. Fala wspomnień zalewająca podczas lekcji.
Czyje były? Moje? Autora dziennika?
A może niczyje? Czy możliwym jest...
Sama je wymyśliłam?
Odruchowo przyłożyłam dłoń do ramienia. Ranki już nie było. Ale wciąż czułam na sobie wargi Subaru, ściśle przylegające do skóry. Miękkie, a jednocześnie twarde.
Odpędziłam ciemną chmurę myśli. Za dużo.
Dam radę.
Skończę z tym.
Ani przez moment w to nie wierzyłam. Nie miałam wyrzutów sumienia.
W końcu, każdy próbuje je zaspokoić.
Przewróciłam kartkę. Dziwny szelest. Pieczenie.
Szybko cofnęłam dłoń. Palec zabarwiły kolory czerwieni.
Przez nieuwagę przecięłam się ostrą krawędzią papieru. Pośpiesznie zlizałam cieknącą krew.
Miałam nadzieję, że nikt jej nie wyczuje.
Odczekałam kilka sekund. Pusto.
Wróciłam do studiowania dziennika. Pogładziłam palcami szorstką strukturę strony.
Zostawiłam na niej cieniutką warstewkę posoki. Próbowałam zatrzeć plamkę.
Bez wyraźnego rezultatu.
Przymknęłam powieki i westchnęłam cicho. Wszystko, co tknęłam, musiało ulec zniszczeniu. To...
Uprzykrzające.
Spojrzałam ponownie na znalezisko. I...
Nagle...
Litery. Zaczęły pojawiać się słowa, zapisane czarnym atramentem.
Piękną kaligrafią.
 Zacisnęłam kurczowo dłonie na kolanach.
Dlaczego dopiero teraz?
Czy to przez... krew?
Kolejne zdania wyłaniały się znikąd.
— W porządku. — Odetchnęłam głęboko i uspokoiłam skołatane nerwy.
 Właśnie.
Wszystko było w porządku.
Zaczęłam czytać.

O, drogi mój!
Jakże mam ścierpieć
widok rąk twoich
czerpiących z innego
ogrodu?

Już na wstępie miałam problem ze zrozumieniem przekazu. Jaki ogród? Czy chodziło o zdradę? A może zwyczajny lęk?
Potrząsnęłam głową. Musiałam skupić się na treści. Na interpretację miała przyjść pora.

W brunatnych gwiazdach
skrywasz spojrzenie,
jak róża skalasz
mię swym powabem,
zaś usta niczym krwią
zroszone płótna.

Dłonie ciepłe, zanurzone
w słońcu złocistych zbóż.
A owoc twój -
sok najprzedniejszy, słodki
w rozpuszczonym syropie.
Głos niczym śpiew ptaków,
donośny świergot poranka.

Dlaczegoż w twym ogrodzie,
rośnie jedna jabłoń?
Czy dla żonkili i tu
miejsca zabraknie?
A jabłka soczyste, spoczywające
w rubinowych palcach,
kradną me pocałunki.

Ukochany, najmilejszy!
Racz ustąpić, otworzyć wrota!
Sama nie zdzierżę, ja o hebanowym
włosiu, skórze płatku śniegu,
o sercu gorejącym,
zanurzonym w kadzidle!

Słowa zaczęły wyraźnie blednąć. Ostatnie zdanie zapisane było jedynie marnym odcieniem szarości. Szybko spróbowałam wycisnąć kilka kropel krwi z niewielkiego zacięcia na palcu.  Chwilę trwało, nim wypłynęła na wierzch maleńka, czerwona plamka. Przycisnęłam ją do papieru i w skupieniu czekałam na dalszy ciąg.
Przede mną uformowała się ostatnia strofa.

Pomóżcie, mi drodzy!
Grzechem sponiewierałam me
ogrody o złocistych krańcach,
w cierpieniu dane mi wiotczeć.
Pomóżcie, mię drodzy,
albowiem ukochałam
posąg niosący zgubę.**

Przewróciłam stronę. Pustka. Koniec.
Przyciągnęłam nogi do siebie i oplotłam je rękami.
Wiersz... niewątpliwie napisany przez kobietę. Musiała bardzo cierpieć.
Z miłości?
Najprawdopodobniej.
Poczułam... smutek. A następnie złość.
Był taki piękny, prawdziwy. Zasługiwał na coś więcej, niż ukazanie się jednej jedynej osobie.
W dodatku mnie.
To nic.
Ale kim była autorka? Jak żyła? O kim pisała?
I dlaczego wspomnienia, których doznałam na lekcji, tak bardzo przypominają treść dzieła?
Jedno było pewne.
Musiałam... musiałam znaleźć odpowiedź.
Wstałam i zamknęłam dziennik, a następnie schowałam go pod poduszką. Marna kryjówka, ale nie miałam czasu na wymyślenie czegoś kreatywniejszego.
Poprawiłam jasny kosmyk włosów opadający na czoło. Zerknęłam na zegar stojący przy ścianie.
Prawie trzecia w nocy. Gdybym gdzieś wyszła...
Nie. Nie mogłam.
Nie teraz...
 Wróciłam ku wyjściu, zgasiłam światło i podreptałam w stronę łóżka.
Dalej nie potrafiłam się przemóc. Bo... przecież gdybym spała tutaj...
Chwyciłam pościel. Przeciągnęłam ją na dywan.
Ułożyłam się wygodnie i szczelnie owinęłam pierzyną. Podłożyłam pod głowę dłoń, drugą skubałam róg materiału.
Pamiętam, że ostatnią moją myślą był... Reiji.
Na pewno... na pewno coś wiedział.
Ale miałam do niego jeszcze jedną, niezwiązaną z tym wszystkim prośbę.
Postanowiłam odwiedzić go następnego dnia.

https://orig00.deviantart.net/a382/f/2018/025/c/a/ptaki1_by_mechanicpigeon-dc14eyj.png 
 * - Fragment tłumaczenia Kirishe, "Glassy sky"
**- wiersz mojego autorstwa, bardzo uproszczony :) Podoba ci się? Możesz opublikować jego fragment. Wystarczy, że napiszesz autora i podasz źródło :D
Przy okazji, jestem ciekawa waszej interpretacji. Co o nim sądzicie? Jak może wiązać się z fabułą?

Liczę na komentarze!

6 komentarzy:

  1. Nareszcie mogę skomentować, co prawda, nic szczególnego w nim nie znajdziesz, bo ja w komentarze nie potrafię.
    Powiem Ci, że piszesz inaczej, niż do tej pory sobie poczytywałam, i trudno mi się przestawić na Twój styl. Jest dość... hm... kiedyś znajdę odpowiednie słowo.
    Podobają mi się te głosy, ten chaos w nich zawarty, to jest piękne.
    Cała postać tej dziewczyny, która chyba nie jest w swoim ciele (wędrówka dusz?), jest ciekawa. Podoba mi się jej tok myślenia, napawam się, że ona czuje się wybrakowana, bezużyteczna.
    Wszystkie rozdziały szybko i przyjemnie się czytało, tylko- Za krótkie. Ale to ja, ja która lubi czytać długie, a sama takich nie pisze, ech.
    Produktywnej weny, czasu, chęci.
    Ps Szacunek za tłumaczenie DL.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, nie potrafisz!
      Kurczę, to znajdź to słowo, bo chcę wiedzieć, czy pozytywne czy nie za bardzo :D
      Kurczę, strasznie się cieszę, że tak spodobał ci się charakter protagonistki! Mam nadzieję, że w przyszłości cię nie zawiodę. A co do wędrówki dusz... Sekret :*
      Z-za krótkie?! Niektóre mają prawie siedem stron! XD Nie przesadzajmy! XD
      Dziękuję za komentarz!
      P.s Dziękuję :) Będę się starała w dalszym tłumaczeniu :D

      Usuń
    2. Taki hint, łatwiej liczyć na słowa niż na strony. Tysiąc słów może mieć jedną stronę, a może pięć, ale to zawsze to samo tysiąc słów :D

      Usuń
  2. "Nagle spojrzał gdzieś w bok. Wykorzystałam sytuację i dyskretnie wsunęłam dziennik pod marynarkę, zaczepiając go o pasek spódnicy."
    Nie umiem sobie wyobrazić tego manewru - dziennik, nawet wielkości A5, nie jest jakiś mały, albo by wypadł, albo by było widać odciśnięty kształt (no, chyba że ma za dużą marynarkę). Gdyby wsunęła za pasek spódnicy, to może jeszcze jakoś, ale zaczepić...?

    "Wyciągnęłam dziennik spod koszuli i szybko wsunęłam do neseseru."
    Z tego, co się orientuję, koszula powinna być wsunięta za pasek. Więc albo nieelegancko wystawał skrawek spod marynarki, albo zdążyła ją poprawić, kiedy nie patrzył, a potem znów ją wyciągnęła kiedy nie patrzył żeby wyciągnąć notes... It's a trap!

    "Tak samo jak kobaltowe."
    Co?
    Czegoś nie pamiętam, coś mnie ominęło, ale... co tam robi niebieski? Przy porównaniu oczu Subaru?

    "Uchwyt sztyletu upstrzony był białymi i różowymi klejnotami. Wzory delikatnie ozdabiały ostrze, gdzieniegdzie przechodząc w kwiaty róży."
    A tu takie drobne pytanie. Kryształki obciążały też ostrze? Ozdabianie głowicy byłoby bezsensowne (trzeba - możliwe, że niewiele, ale zawsze - dodatkowo dociążyć rękojeść dla odpowiedniego wyważenia). Chociaż to w sumie zabaweczka dla arystokratów, mogli sobie na taką ekscentryczność pozwolić... To tylko taka rozkmina ludzia przyzwyczajonego do fantastyki :D

    "Odgłosy ssania ustały. Subaru lizał ranę językiem."
    Zawsze mnie bawiło to, jak oni okropnie mlaszczą przy jedzeniu. Brak kultury, brak!

    Scena z Subaru - awww, brałabym w ciemno. Pierwsze, co mi się z nim kojarzy, to "too good for this world, too pure!" i ta cynamonowa bułeczka. Awww!

    "Miękkie, a jednocześnie twarde."
    Twarde wargi? Pierwszy raz się spotykam z takim określeniem. W sensie, spierzchnięte? Czy biednej dziewczynie się już w głowie kręci? Bo to też możliwe.

    Podoba mi się motyw z papierem i krwią, a co do wiersza... Welp, ledwo trzy z interpretacji mam, ale jak prosisz... *Wyłącza wszelakie Coconut Song i Nyan Cat w tle, coby się skupić na poważnym zadaniu. Czyta ponownie* No dobra. Jest miłość, jest zakochana w facecie laska, laska cierpi.
    Może to trochę infantylne, ale przywodzi mi na myśl własną historię. (Nie obrazisz się, że to przyrównuję?)
    Istnieją dwa równoległe światy - ludzki i demoniczny. Ludzie trzymają się swojego, tylko demony czasem przeskakują do nas się pobawić. Jednak przez wyjątkowy przypadek ludzka para opiekuje się przygarniętym synem - demonem, i w znacznej części inkubem.
    Chłopak ma dziewczynę, ale nie umie się powstrzymać, żeby jej nie zdradzać. Natura inkuba działa swoje. Kochają się, ale nie mogą ze sobą wytrzymać, bo ich natury są zbyt różne. Pokłócili się. Chłopak przeprasza i w akcie rozpaczy odchodzi za Wrota, jak nazywają bramę między dwoma światami, tam, gdzie powinien żyć. Do demonów. Jednak ona widzi, że tak wiele lat wypleniło z niego większość cech inkubusa i pojedyncze wybryki z całowaniem ładnych dziewczyn na pewno też by po czasie zniknęło. Żałuje kłótni i chce, żeby wrócił, żeby mogła mu pomóc się zmienić...
    No, moja infantylna bajka opowiedziana, ale co poradzę, zainspirowałaś mnie wierszem do tego, a potem kazałaś pisać. Najwyżej mnie okrzycz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz!
      Co do dziennika - fakt, ma może rozmiar A5. Ale tak się składa, że przed opublikowaniem rozdziału wypróbowałam to na sobie, z książką o objętości ok. 400 stron (więc całkiem sporej) i gdy dobrze wszystko przysłoniłam, to książka zaledwie odznaczała się spod materiału, nie wspominając o dużo cieńszym dzienniku ☺. No i muszę zmienić to "zaczepiła" XD Bo faktycznie coś nie teges brzmi XD
      A... Chwila... To nie wiedziałaś, że oni potem się rozdzielili? Ona poszła na górę. Zresztą, Yukiji sama pomyślała, co by było, gdyby ja znaleźli, więc tu już się wysuwa wniosek, że jest sama. No i tu : "Pogładziłam palcami zimną powierzchnię balustrady. Nie wiedziałam, gdzie iść. Co zrobić." Balustrada -> schody. Nie wiedziała, gdzie iść, więc... Była sama XD Ale racja, po ponownym przeczytaniu można się pogubić. Dodam jedno zdanie i już ☺
      Niebieski, kochana, odwołuje się do rozdziału 1. Niczego nie pominęłaś, po prostu zapomniałaś. Protagonistka mówiła o oczach Shu (że pinkne i wgl) i porównała je do koloru oczu Subaru. Po prostu uznała, że oba kolory są spoko XD
      Czekaj... Ale o co Ci chodzi z tymi kryształkami? Przecież mówimy o rękojeści, uchwytu sztyletu, nie o jego głowicy ( tego czubka przy rękojeści). A to właśnie uchwyt ( rękojeść) jest ozdobiona. Możesz mi wytłumaczyć, bo chyba cię nie zrozumiałam...
      Wargi - to raczej przenośne znaczenie. Są miękkie, jak u człowieka, ale to wampir i to w dodatku bardzo sadistic. Takie tam, porównanie charakteru z rzeczywistą budową ciała, która jednak wcale nie jest z kamienia ☺

      Nie będę krzyczeć, przecież właśnie o to mi chodziło! Żebyście opisały swoje skojarzenia! A opowiadanie nawet ciekawe, choć trochę takie... Nie w moim stylu. Nie lubię pisać i czytać o miłości, ale wiem, że to najbardziej kręci czytelników, więc się zbieram i piszę. Trochę się wzdrygam, ale jakoś idzie XD

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Napisałaś, że ostrze miało kryształki, i nie wiedziałam czy odnosi się to do ostrza -> całego noża, czy ostrza -> głowicy, bo można określać tak oba. Ale jak mówiłam, zboczenie zawodowe, zignoruj </3

      A tam, ja też nie znoszę miłości, a cała historia tego demona tak naprawę kręci się wokół tego, jak upierdliwy jest dla ojców (i w akcie protestu wpierdziela kapustę w folii zamiast obiadu). Po prostu wiersz mi się skojarzył z tym pobocznym, romantycznym wątkiem, kiedy bachor dorósł i mu się na amory zebrało :D
      Wszyscy antyfani romansów, łączmy się! No dobra, może nie antyfani. Dobry romans jest dobry, ale żeby trafić na dobry romans, to się prawie nie zdarza...

      Usuń